Czas zadumy, wspomnień, smutku, rozpaczy, czy czas pogodnego przypominania sobie ważnej osoby i spotkania z dawno niewidzianymi bliskimi? Niestety, tego, jak wygląda 1 listopada nie wybieramy sami.
Są rodziny, które spotykają się nad grobami po to, aby porozmawiać, wymienić rodzinne wieści z daleka, umówić się na kolejne spotkanie. Zjeżdżają zewsząd, z całej Polski albo i jeszcze dalej. Często jest to jedyny raz w roku, kiedy mogą się w takim składzie zobaczyć. Wymienić uwagi: „jak urosłaś”, „czas się dla ciebie zatrzymał” czy „a pamiętacie, jak u cioci Halinki na imieninach…?”
Prawie na wesoło
Tak bywa w mojej rodzinie. Spotykamy się 1 listopada na cmentarzu, aby uczcić pamięć tych, których już nie ma, ale głównie rozmawiamy ze sobą, cieszymy się swoją obecnością. Są też oczywiście chwile zadumy, troska o pomniki, momenty, gdy tłumaczymy dzieciom, dlaczego tu jesteśmy i dlaczego rozmawiamy ciszej niż w domu. Rozpacz i pełne żalu milczenie nie są jednak w tym dniu dominujące.
Takich rodzin jest wiele. Nie mają czasu lub możliwości odwiedzać grobów częściej. Listopadowe święto traktują więc jak jedyną i konieczną okazję. Ale też jedyną możliwość spotkania towarzyskiego z żywymi. Nic dziwnego, że nie mogą się nagadać, najnowsze wieści płyną wartkim strumieniem, a czasem towarzyszy im nawet wybuch śmiechu.
Świętujemy życie i wspólnotę
Nasz pogodny w gruncie rzeczy nastrój, podkreślany przez hałaśliwą zwykle obecność dzieci, nie jest wcale brakiem szacunku dla tych, którzy odeszli. Nie jest też wyrazem lekceważenia dla powagi 1 listopada. Często jest wręcz odwrotnie. Przychodzimy na cmentarz tak, jakbyśmy przyszli z wizytą do nadal bliskiej babci, cioci czy wujka, choć nie ma ich wśród nas już od lat.
A właśnie to, że naszych bliskich nie ma wśród nas od wielu lat, że nikt z bliskich nie odszedł niedawno, daje nam wolność od bólu, żalu, tęsknoty – i swobodę spotkań takich jak nasze. Rany zdążyły się zabliźnić, smutek nieco ukoić, pozostała masa dobrych, ciepłych odczuć. Przychodzą oczywiście wspomnienia, czasem ktoś uroni łzę lub dwie i pomyśli przez chwilę „jak bardzo nam Ciebie brakuje”. I nie przeszkadzają w tym biegające wokół dzieci, hałaśliwy wybuch śmiechu stojącego obok kuzynostwa, czy radosne powitanie dawno niewidzianej cioci.
Szacunek dla uczuć, nie tradycji
Pamiętać trzeba tylko o tym, co zwykle, a w miejscach zadumy szczególnie: że nie jesteśmy tu sami. A wokół nas, wśród „innych”, są i tacy, którzy bliskich stracili zaledwie kilka dni temu. My też byliśmy kiedyś na ich miejscu. Ich rany są na tyle świeże, że każdy wybuch śmiechu, zwykła rozmowa, każdy przejaw codzienności – może być dla nich bolesny. Bo odszedł ktoś dla nich bliski. I jeszcze nie dają nam zgody na to, aby świat toczył się dalej. Jeżeli jesteś z tych pogodnie spędzających Święto Zmarłych – nie obruszajmy się na tych, którzy tak nie chcą i nie życzą sobie u innych. To świeża żałoba ich przygniata, nie „brak luzu”.