Idźcie i poprawiajcie innych…

Kiełbiewska poprawia

Sześć przypadków, w których możesz (a nawet powinieneś) zwracać uwagę dorosłym.

Z grubsza wiadomo, że nie koryguje się zachowania innych dorosłych. To nieskuteczne, niestosowne i nieeleganckie. Każdy żyje po swojemu, ma swoje wartości, zasady i cele. O ile możemy ustanawiać standardy zachowania własnego czy swoich dzieci, to w kwestii cudzych manier – możemy głównie decydować o stopniu zażyłości i częstotliwości spotkań. Jest jednak kilka wyjątków, w których zwracanie uwagi innym (brrr, co to jest za brzydkie określenie!) nie jest niekulturalne:

  1. „Wyjątek edukacyjny”, czyli mój przypadek. Nie powinniśmy mieć żadnych oporów przed poprawianiem, pouczaniem i unaocznianiem cudzych błędów wtedy, gdy sytuacja jest typowo dydaktyczna, np. szkolenie czy wprowadzenie do obowiązków nowego pracownika. Możemy też „zwracać uwagę” komuś, kto dobrowolnie poddaje się (siebie, nie innych) naszej ocenie i wyraźnie to artykułuje. Albo gdy inni dorośli wprost wyrażają zaciekawienie naszą opinią albo oczekują porady. Czyli wtedy, gdy podczas zwykłej imprezy koleżanka pyta: „A właśnie, ty się zajmujesz etykietą, co sądzisz o tym całym ‘witam’ w mailach, bo ja zazwyczaj tak je właśnie zaczynam?”.

2. Gdy zachowanie innych jest dla nas krzywdzące albo uciążliwe, wtedy zdecydowanie mamy prawo „pouczyć” ich w temacie. Zwracanie uwagi takim dorosłym jest podyktowane wyższą koniecznością. A najskuteczniej będzie zrobić to w duchu asertywnej uprzejmości. Czyli „Bardzo lubię z tobą rozmawiać, ale źle się czuję, jak tak obgadujemy innych. Może zamiast tego opowiesz mi, co ostatnio fajnego oglądałaś?”. Lub „Powiedziałam ci o tym w zaufaniu, a ty mu to przekazałaś. Ja na pewno wyciągnę z tej sytuacji wnioski na przyszłość, ale myślę, że i dla ciebie byłoby lepiej, gdybyś uważała na słowa w takich sytuacjach”.

3. Kiedy czyjeś zachowanie krzywdzi innych. I to niestety znów „mój case”. Niestety, ponieważ z zasady nie wtrącam się do meandrujących dyskusji w mediach społecznościowych, kiedy mnie nie dotyczą. Wiem, że różnie interpretujemy wolność wypowiedzi, a także uczę innych tego, jak swoją własną wolność do i od w zakresie komunikacji egzekwować. Ale nie usiedzę spokojnie, gdy ktoś szczerze, w dobrej wierze, odsłania się lub swoją niewiedzę, aby poprosić o pomoc. A w zamian, poza radami i informacjami, zbiera niby nieszkodliwe komentarze pełne ukrytych sugestii, szpileczek i poczucia wyższości komentującego. Wtedy pękam, zwracam uwagę, trudno. Ale i te przypadki są trudne, bo najczęściej odbiorca takich uszczypliwości (który nie jest komunikologiem czy praktykiem retoryki) nie jest w stanie zlokalizować, nazwać, wyłuskać tego, co właściwie w danym komentarzu jest nie tak. Może czuć się atakowany, a jednocześnie bezsilny, bo „może jestem przewrażliwiona?”, „a może ma rację?”. Wtedy owszem, zwracam uwagę: merytorycznie, z zachowaniem zasad kultury wypowiedzi, w nadziei, że moje nazwanie niewłaściwego zachowania i wytknięcie go palcem pomoże innym nauczyć się je identyfikować. A czasem może zawalczyć o własną asertywną postawę. To te wszystkie odpowiedzi na pytanie „Jaki możecie polecić fotelik przodem do kierunku jazdy?” w rodzaju: „A czemu w ogóle rozważasz przodem?”, „Dziecko do lat 3 powinno tylko tyłem, doeedukuj się”, „Rozumiem, że te tyłem są dużo droższe, ale naprawdę warto zainwestować w bezpieczeństwo”. Brrr. Nie zaglądajcie na mamowe fora. Ja o wiele rzadziej popełniam grzech pouczania, od kiedy nie zaglądamJ

4. Gdy mamy na celu dobro drugiej osoby i pomysł na to, jak zagaić, żeby nie urazić. Mam tu na myśli wszystkie te sytuacje typu: jemy elegancką kolację służbową w towarzystwie połowy zarządu firmy z całej Europy, a nasz szef uparcie lokuje serwetkę pod brodą. Albo brat wybiera się na ważną rozmowę kwalifikacyjną i nie rozumie, czemu warto umyć zęby tuż przed wyjściem. To bardzo delikatne sytuacje, które jednak mocno łagodzi nasza intencja i uczucia do adresata. Warto postawić się w sytuacji osoby, której chcemy zwrócić uwagę, zastanowić się, w jakiej formie sami przyjęlibyśmy najlepiej tego typu uwagę. Ewentualnie uogólnić przypadek i wpleść wątek na temat odbioru tego typu zachowań w przypadkowej rozmowie. W ostateczności, gdy adresat jest bardzo nadwrażliwy, można pokusić się o działanie jak z reklamy pewnego produktu na nieświeży oddech: podrzucić anonimową notkę. Ale w życzliwym tonie, nie „życzliwą”. Tak jak całą ideę naszej interwencji powinniśmy traktować jako wartościową wskazówkę, zamiast jako „zwracanie uwagi”.

5. Gdy jest to ktoś bardzo nam bliski, a nasz odbiór niefortunnego zachowania jest tak silny, że „albo przestaniesz mlaskać, albo składam pozew rozwodowy”. Próba dopasowania się osobistymi obyczajami jest w tym wypadku wysoce wskazana. O wiele bardziej niż rozwód czy zerwanie stosunków, bo jednak wiele spraw Was łączy. Co nie zmienia faktu, że i tu lepiej nie „zwracać uwagi”, tylko sięgnąć po komunikaty w duchu asertywnej uprzejmości („Mamo, wolałbym, żebyśmy ustalili, że uprzedzamy się wzajemnie, gdy mają wpaść do nas goście”, „Tata, zobacz, sprawiłam ci wygodne dresy. Pomyślałam, że może mógłbyś je nosić, żeby nie występować w samej bieliźnie, gdy ktoś wpada niezapowiedzianie? Na przykład ja:)”)

6. Kiedy ktoś zachowuje się zdecydowanie poniżej standardów w obecności naszego chłonącego wiedzę dziecka. Czujemy się wtedy, jakby ktoś nie tylko niweczył nasz dotychczasowy wysiłek rodzicielski. Przecież taka osoba poniekąd przerzuca na nas odpowiedzialność „tłumaczenia się” dziecku z cudzych przewinień („Mamo, a czemu ta pani nie zakrywa buzi, kiedy ziewa?”). W zupełnie przypadkowych sytuacjach, w odniesieniu do obcych ludzi jest to stosunkowo łatwe, a w dodatku może przynieść niespodziewane korzyści. Dziecku mówimy wtedy po cichu: „Wiesz, nie wszyscy się o tym uczyli, jak byli dziećmi. Dorosłym nie wypada zwracać uwagi, ale można dać dobry przykład” albo „Może po prostu ma jakieś zmartwienie i o tym zapomniała. Każdemu się czasem może zdarzyć. I teraz jak tobie się to zdarzy, to będziesz już pamiętał, jak to nieładnie wygląda, prawda?”. Zamiast mówić głośno (bo nie tylko do dziecka), mentorskim tonem: „Nie każdy pochodzi z domu, w którym zwracało się uwagę na dobre wychowanie” lub „Nie wiem synku, ale to bardzo niekulturalne”. Dorosłemu przypadkowo spotkanemu nie zwracamy uwagi, niech ujdzie mu to na sucho, nie traćmy cennej energii. Ale już kogoś spotykanego regularnie, na przykład dziadka, warto wciągnąć do pozornego spisku na rzecz dziecka: „Tato, uczymy Mikołaja, żeby nie dmuchał w chusteczkę tak głośno, jakby trąbił. Mam prośbę, żebyśmy wszyscy demonstracyjnie często i cicho używali przy nim chusteczki”. A potem przypominać, przypominać i przypominać przy każdym spotkaniu. Namęczysz się, fakt, ale i satysfakcja podwójna: zasady savoir-vivre’u wpoisz za jednym zamachem aż dwóm osobom.

Tak naprawdę tajemnicą sukcesu (a za sukces przyjmuję tu skorygowanie cudzych błędów bez uszczerbku dla relacji), jest, jak zwykle, nasze podejście. Wyrzućmy z głów „zwracanie uwagi” i „poprawianie błędów”. Wywalmy mentorski ton, dydaktyczne podejście i poczucie wyższości. Przypudrujmy twarz pokorą, wejdźmy w uniform partnerstwa i z życzliwością w sercu i głosie podejdźmy do bliźniego marnotrawnego, jak do siebie samego. Zobaczmy w jego potknięciach swoje własne i zauważmy je z troską i chęcią pomocy, a wszystko będzie dobrze.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn