Niestety, na studenckie początki nieco się z tymi poradami spóźniam. Ale coś mi podpowiada, że jeszcze sporo ludzi poznam w tym semestrze. Podobnie ma wielu wykładowców.
- Złap czasem kontakt wzrokowy. Ja wiem, ze to niekiedy może wiązać się z ryzykiem zapytania o coś na forum grupy. Albo, co gorsza, bycia zapamiętanym przez prowadzącego. Nie mówiąc o utrwaleniu pierwszego wrażenia. Są jednak i plusy. Na przykład, patrząc wykładowcy w oczy, sprawiasz wrażenie, że uważnie słuchasz. A to naprawdę miły komplement i skuteczna metoda perswazyjna. Dajesz też w ten sposób dowód inteligencji. Pokazujesz, że jesteś przytomny. Albo chociaż upewniasz się, że trafiłeś na właściwe zajęcia.
- Nie płaszcz się. Zła wiadomość dla wszystkich fanów dość infantylnej techniki manipulacji, popularnie zwanej „oczyma kota ze Shreka”. To nie działa. A już szczególnie jako pierwsze wrażenie wobec wykładowców takich przedmiotów jak: autoprezentacja, sztuka porozumiewania się, perswazja, retoryka i erystyka, skuteczne prowadzenie narracji, sztuka dyskutowania. I nie jest to zależne od stopnia doskonałości Twoich technik aktorskich. Chcesz coś wynegocjować – negocjuj. Słownie, parajęzykowo, skutecznie. Przygotuj się, przedstaw argumenty, uzasadnij swoje stanowisko. Zamiast przychodzić „po prośbie” przyjdź jako partner. Na mnie to zawsze działa.
- …ale za to rozpłaszczaj się. No bo sam pomyśl: środek szarej, polskiej zimy. Za oknem plucha, 256 odcieni popielatości i lodowata mżawka. Przedzierasz się przez wszędobylski wicher i dzień, który skurczył się w praniu, do pracy, którą uwielbiasz. Niecierpliwie pędzisz z szatni do sali, gdzie znów czekają Cię zaciekawione twarze i zażarte dyskusje. No, rzeczywiście, czekają. Ale senne jakieś. A wraz z nimi podły zapach zmokłego psa. Kałuże na sfatygowanych, uniwersyteckich parkietach. Zaduch potworny w zatłoczonej sali i ludzie unieruchomieni w ciasnych gniazdach swoich puchówek, przewieszonych przez oparcia krzeseł. Nie tylko pierwsze wrażenie – gwarantowane! Ale nie tylko o zimowe futra i kożuchy chodzi. Targanie z sobą wierzchnich okryć jest zwyczajną gafą w każdym pomieszczeniu, które dzielimy z innymi: w sali szkoleniowej, kawiarni czy gabinecie lekarskim. A jak odejmuje nam gracji poruszania się!
- Zauważaj mnie. Brzmi trochę jak wołanie o uwagę, ale spokojnie, chodzi mi o interakcję. Przywitaj się i pożegnaj, kiedy mnie mijasz, nawet jeśli z kimś rozmawiam. Odpowiedz czasem na zadane pytanie. Uśmiechnij się. I nie profesoruj mi. Już o tym pisałam. Tytulatura w środowisku akademickim jest bardzo ważna, ale dbajmy o jej adekwatność. To nie liceum, nie każdy jest tu zwyczajowym „profesorem”. Do magistra mówimy: „proszę pani/pana”, do doktora „pani doktor/panie doktorze” (choć za „proszę pani” też nie wypada się gniewać), a do doktora habilitowanego i wszystkich od niego ważniejszych „panie profesorze”. To super, że starasz się być uprzejmy. Po prostu nie przedobrzaj. Bo a nuż mam kompleksy na punkcie wieku i się obrażę? Co, jak co, ale na profesora to ja jeszcze przez kolejnych dziesięć lat na pewno nie zamierzam wyglądać!
- Zwracaj uwagę na język. Ten, którym mówisz do wykładowcy i ten, którego używasz na terenie uczelni. I nie chodzi mi tylko o „przekleństwa”. Jedna z podstawowych zasad polskiej grzeczności brzmi: szanuj tematy ważne dla odbiorcy. Ja uczę komunikacji, więc język i sposób komunikowania się SĄ dla mnie ważne. Nie tylko podczas pierwszego wrażenia. Podobnie jak dla większości osób uczących z pasji i potrzeby ducha, ponieważ język jest naszym narzędziem pracy i przedmiotem fascynacji badawczych. Lekceważące zaimki „ona” o szacownej pani profesor, kłujące w uszy błędy językowe czy pieszczotliwe przerzucanie się wulgaryzmami w koleżeńskim gronie jak najbardziej mogą przyczynić się do Twojej rozpoznawalności. Nie wiem jednak, czy konkretnie o takiej marzysz. Poza tym, obowiązuje Cię coś takiego, jak Kodeks Etyki Studenta, pamiętasz?
- Telefon. Serio, aż głupio o tym pisać. Ale od tylu już lat jest to standardowe akcesorium przeciętnego Kowalskiego, że najwyższy czas, byśmy nauczyli się go używać. Na przykład wyciszać przed ważnymi spotkaniami (a takim, że sobie nieco pochlebię, wydaje mi się każde spotkanie na szczeblu akademickim). Nie rozmawiać z głową wetkniętą pod ławkę. Nauczyć się odrywać na około 45 minut od najbardziej nawet pasjonującego walla i ćwiczyć silną wolę, zawieszając na takiż czas sms-ową dyskusję. A w ogóle to wiesz, że istnieje też coś takiego jak kultura korzystania z telefonu komórkowego?
- Szanuj czas. I swój, i mój, bo oboje (obie) mamy na pewno co robić. Zamiast wypisywać tysiące maili, podejdź do mnie w swojej sprawie po zajęciach. Mów wprost, bez przydługich wstępów w rodzaju „nie wiem, czy w ogóle powinnam się do pani zwracać w takiej sprawie”. Nie wymagaj natychmiastowych odpowiedzi i nie narzucaj niemożliwych terminów („pani decyzję muszę mieć do jutra, bo do 16.00 muszę dostarczyć wniosek do dziekanatu”). I wybacz, jeśli czasem długo nie odpowiadam na maila. To naprawdę nie ze złej woli. Po prostu przypomnij się.
- Nie śpij w czasie moich zajęć. To naprawdę rzuca się w oczy dużo bardziej niż nieprzygotowanie i brak aktywności. Do „marzeń sennych” zaliczam też pogrążenie w nieskończonej rozmowie z koleżanką z ławki i zatonięcie w bezkresnych krajobrazach instagrama. Nie zdarzyło mi się na szczęście, jak dotąd, głośne chrapanie w czasie zajęć, ale pamiętam takie wydarzenie z czasów własnych studiów. I nadal nie jestem pewna, jak byłoby najlepiej zareagować w takiej chwili. Bo efektu wizerunkowego dla chrapiącego możecie się pewnie domyślić: po tak spektakularnym pierwszym wrażeniu jego zaspana twarz na pewno na stałe wyryje się w mojej pamięci.
- A jak już jesz, to błagam, nie kebaba. I nie kanapkę „ze wszystkim”, z której wszystko wysypuje się na ławkę, notatki i Twoje kolana. Musisz zjeść w czasie zajęć – zjedz. Ale dyskretnie i elegancko. Nie szeleść, nie mlaskaj, nie zwracaj na siebie uwagi innych, czyli też: nie częstuj. No chyba że wyraźnie wynika to ze scenariusza zajęć. Miej też świadomość, że osoby przywiązane do tradycyjnych wartości akademickich jedzenie podczas zajęć może razić. Może też przeszkadzać im w prowadzeniu zajęć. Podobnie jak picie wody czy kawy. U mnie jest to dozwolone, bo sama potrzebuję pić podczas wielogodzinnego produkowania się głosem. Warto jednak mieć świadomość, że nadal są miejsca, w których butelki z wodą i kubki z kawą nie są przejawem szczególnej elegancji. Na przykład tradycyjne muzea, kościoły czy sale akademickie. Acha, i jeżeli sala ćwiczeniowa jest wyłożona wykładziną, to pewnie przed drzwiami łatwo znajdziesz znaczek zabraniający wnoszenia do środka jedzenia i napojów. Przestrzegaj takich zakazów i szanuj nerwy prowadzącego. Mocno to nieprzyjemne, być stawianym w roli stróża czystości i cudzego, choćby uniwersyteckiego, mienia, zamiast nieść sobie spokojnie i nieroszczeniowo własny, niewielki kaganek.
- Stonowany ubiór. To akurat żart. To znaczy: u mnie żart, bo jestem fanką studenckiej niepodległości w myśleniu o strojach i w ogóle w wyrażaniu własnej osobowości poprzez wygląd. Z przyjemnością wtapiam się w stylistyczną różnorodność, której wśród moich bardziej dorosłych klientów, na szkoleniach, raczej już nie uświadczam. Sama zresztą studiowałam w warszawskim IKP, gdzie panowie konkurowali z koleżankami jaskrawością manikiuru, na porządku dziennym były ubiory silnie etniczne oraz malownicze archaizmy w rodzaju cylindrów, buf czy lasek. Jak zastrzegłam: opisuję mój osobisty poziom tolerancji w kwestii stroju studentów. I znam kilku nauczycieli wyczulonych na punkcie ubioru słuchaczy. Dobra wiadomość jest taka, że zazwyczaj wyczulenie to dotyczy schludności stroju, a nie jego oryginalności. I pod tym postulatem ja również się podpisuję.
Please follow and like us:
Zaimek “ona” jest akurat bardzo neutralnym słowem, nienacechowanym w żaden sposób.