No właśnie.
Od lat zadaję to pytanie słuchaczom na początku uniwersyteckich kursów związanych z grzecznością towarzyską i biznesową. I od lat wiem, co zaraz usłyszę. No to po co nadal pytam?:) Może lubię umierać z nudów po drugiej stronie katedry, bo nie dość mi było po tej liczniejszej? Nie. Otóż to niepozorne pytanie wystarczy, aby uruchomić spektakularny i porywający (przynajmniej dla mnie) proces grupowy. To jedno z pytań-zapalników, uruchamiających niesamowite wręcz pokłady wiedzy, oczekiwań, przekonań studentów, rozbudzające ich ciekawość i napędzające do poszukiwań wiedzy.
Taka historia
Przypuśćmy, że rzecz dzieje się na pierwszym z cyklu wykładów. Nieobowiązkowych. Na studiach stacjonarnych. Na uczelni państwowej. Rozpoczynamy cykl zajęć o zwykle nieporywającym tytule, np. „Etykieta językowa”. Pierwszy z cyklu wykładów nieobowiązkowych – to oznacza, że jeszcze zanim się przedstawię i przywitam, przy moim biurku stoi już kolejka interesantów. „Przepraszam, pani doktor, ja chciałam prosić o przepisanie oceny z przedmiotu”, „Czy savoir-vivre akademicki też się liczy?”, „Nie będę mógł niestety chodzić na pani wykład, bo pracuję trzy dni w tygodniu i wtedy akurat mam pracę”. Obrzucam proszalną grupkę zawodowo ciekawskim spojrzeniem, jako zbiorowość, przeskakując z osoby na osobę. Wsłuchuję się chwilę w ten usprawiedliwiająco-błagalny szmer, próbując wyłapać, czy ktoś z interesantów jest tu z naprawdę istotnych powodów, jak choroba czy rezygnacja ze studiów. Zwykle nikt.
Tak czy inaczej, uśmiecham się do nich miło i zapraszam do mnie już po zajęciach. Tłumek się rozprasza, ja nareszcie się witam, dużymi literami piszę na tablicy swoje imię, nazwisko, adres e-mail i nazwę przedmiotu. A potem zadaję tytułowe pytanie i nie mogę się już doczekać tego, co wydarzy się za moment:)
Kolumbowie
Na początku odzywają się zawsze ci, którzy pretendują do miana dobrze przygotowanych. I ci, którzy chcą sprawić takie wrażenie dziś, bo mają szczery zamiar obijać się przez resztę semestru (wybaczcie Państwo:). Pytałam, to mam: „Żeby zachować międzynarodowe standardy dyplomatyczne”, „Dobrze jest wiedzieć, kto pierwszy podaje rękę na rozmowie o pracę”, „Jak zawołać kelnera w restauracji”, „I jeszcze jak się zwracać do rektora albo biskupa”. W tym momencie budzi się część sali, której wcześniej nazwa „etykieta” niewiele mówiła. Teraz olśniewa kogoś, zazwyczaj grupową duszę towarzystwa, która wyrywa się: „żeby wiedzieć, jak jeść bezę!”.
Troszkę śmieszków, heheszków i powoli zapada mało wygodna cisza. Na szczęście nie dla mnie, bo mam co robić. Potakuję, czasem chwalę, zapisując wypowiedzi hasłowo na tablicy albo naprędce szkicując mapę skojarzeń. Czekam. A potem milknę. Więc i oni milczą. Zaczyna się mikroruch na siedzeniach, przenoszenie ciężaru ciała na drugą stronę, lekkie zdenerwowanie. Niecierpliwość. Słyszę myśli: „No czego jeszcze od nas chce?”, „No już, do brzegu”. Pada jeszcze kilka coraz bardziej wymyślnych odpowiedzi: „Kiedy będziemy na wielkiej gali, dobrze wiedzieć jak się zachować”, „Warto wiedzieć, kiedy zakładać smoking, a kiedy frak”, „Jak powitać gościa w studio, kiedy będę prezenterem”. I znów zapada cisza. Jeszcze bardziej niezręczna dla grupy. A dla mnie nie. Nadal czekam. Ale mój entuzjazm rośnie. Bo wiem, że to ostatnia runda. Zaraz się zacznie. Już, jeszcze chwilkę. Jeśli chwila nerwowej ciszy przedłuża się, nie mogę już wystać w swoim miejscu i coraz trudniej zachować mi milczenie (teraz też słyszę myśli, tylko swoje: „Spokojnie, zaraz się narozmawiasz do woli”). Kolejne sekundy ciszy i wiem, że to już, zaraz, czekam na wybuch, a moje widzenie zawęża się do poszukiwania zwiastującej genialny pomysł żarówki, jak u pomysłowego Dobromira (taka kreskówka z epoki kamiennych tabletów).
Pierwsza odważna
Zazwyczaj lawinę uruchamia kobieta. Początkowo nieśmiało i nieco zbyt cicho, jak to zwykle panie podczas publicznych wystąpień. Nie wie jeszcze, kochana, że pełni dziś rolę wyzwoliciela mojego paliwa, grupowego potencjału i podaruje mi napęd do pracy na resztę tygodnia. Jeszcze chwila wahania i… jest! Wystartowała.
„Ale też można powiedzieć, że etykieta podpowiada nam, jak się odpowiednio przedstawić”. Komuś zaświeciły się oczy: „I kto pierwszy podaje rękę”. „A jak się właściwie ubrać do pracy, a jak na imprezę, to też etykieta?”. I tak dalej. Ruszyli! Rozjarzają się powoli od środka, w sumie tak jak ja, i przerzucają się już z uśmiechem, nagle ogarnięci ulgą, że może dowiedzą się czegoś praktycznego, ciekawego. „Jak zaczynać maile do obcego faceta”, „Jak grzecznie odmówić, gdy się nie ma ochoty na randkę”, „Czy facet zawsze musi płacić za kawę”.
Ojacie, ale jazda!
Rozkręcają się. „Czy to prawda, że można mlaskać przy Chińczykach?”, „A czemu całowanie w rękę jest nieeleganckie?”, „Powie nam pani, czemu witam nie jest dobrym początkiem maila”? i „po której godzinie nie wypada dzwonić na numer służbowy”? I płyną, widać już, że rzucają hasła z głębi własnych potrzeb, do głosu doszło to, co nurtuje ich w mojej dziedzinie, ale wcześniej nie mieli okazji zadać tych pytań albo nie było gdzie. „A jak jestem recepcjonistką i odbieram telefon, to się przedstawiam czy nie?”, „Czy wypada, żebym przekazała dalej nietrafiony prezent?”, „A przecież ‘siema ziom’ to też przywitanie, nawet eleganckie w niektórych grupach” – śmieją się, ale już serdecznie, z życzliwością, zainteresowaniem. Nie uciekają w śmiech i nie udają nim interakcji, tylko współdzielą celną konstatację, do której każdy w myślach dodaje coś ze swoich, nieoczywistych doświadczeń. Cieszą się z wspólnego odkrycia, „Szef ma szpinak na zębach, a zaraz będzie przemawiał, jak mu delikatnie zwrócić uwagę”. Pani, która rozpoczęła lawinę, zbiera laury. Pewnie już, głośno, patrząc prosto w oczy i z pewnością siebie mówi: „Tak naprawdę okazuje się, że z etykiety korzystamy na co dzień, nie tylko w sytuacjach formalnych czy galowych. Potrzebujemy takiej wiedzy i umiejętności nawet w tych zwykłych sytuacjach, gdy z kimś rozmawiamy albo coś załatwiamy. Potrzebujemy jej do życia w społeczeństwie”. Uśmiecham się szeroko. Gestem pokazuję im naszą mapę myśli na tablicy. Tam jest to wszystko narysowane, tylko bez górnolotnych określeń. Obraz to jednak robi za 1000 słów. A tu, gdyby spisać rzetelnie, byłoby ich nawet więcej. I wspólnie do tego doszli, jako grupa.
Chwila refleksji
No to już. Wybrzmiało. Jest, popłynęli, nadajemy już na tych samych falach. Widzę też ich entuzjazm i głód wiedzy. Wiedzą już, że mam sporo towaru, który coś im w życiu może ułatwić, na wiele się przydać. Widzą otwartość do odpowiedzi nawet na te pytania, które wydały im się w chwili zadawania niemądre albo zbyt błahe. Mają w oczach oczekiwanie na ciekawą przygodę, której się nie spodziewali. Nie tutaj i nie w tym miejscu. Siedzą wpatrzeni we mnie i w tablicę, skupieni, pochyleni lekko do przodu. Ci, którzy bawili się smartfonami, odłożyli je. Ten, kto powiedział o jedzeniu bezy, międli już w ustach jakieś pytanie całkiem na serio. Może wpadł na nie teraz, widząc jak szeroką dziedzinę ma do dyspozycji. Może chce zabłysnąć. Ale raczej jest to coś, co męczy go już od tygodni, na przykład w związku z obowiązkami zawodowymi. Nie zada mi teraz tego pytania, choć ledwo może usiedzieć. Podejdzie do mnie po zajęciach, żeby spytać na osobności.
Za to ci, którzy stali w ogonku przed wykładem, już nie podejdą. Nigdy nie podchodzą, choć przecież zwolnienie się z przedmiotu było ich kluczowym celem jeszcze niecałą godzinę temu. Nagle mają lepsze pomysły na rozwiązanie kolizji w planach zajęć, a przepisanie ocen wietrzeje im tajemniczo z głów.
Zmiana planów
A przepraszam, dwa razy zdarzyło się, że po tym pierwszym wykładzie ktoś podszedł w sprawach związanych z obecnością na zajęciach. Jedna studentka przyszła zapytać: „Mam już od pani ocenę z ubiegłego roku, ale czy mogę chodzić także w tym?” Bystra bestia. Ona wie, że dwoje takich samych zajęć nigdy się nie wydarza. Najlepiej pokazuje to ten pierwszy wykład. Wszystko toczy się tak, jak pokulają to studenci. Umiem przewidzieć ramy, ale z czym nowym wyjdziemy z sali, zależy zawsze od pytań, jakie zadają, od ich doświadczeń, temperamentów, od unikalnej wiedzy i doświadczeń, którymi chcą dzielić się z innymi. I od ich otwartości.
To mnie właśnie napędza. Daje rozpęd, żeby starać się dla nich – i dla wszystkich, których uczę – najbardziej, jak potrafię, aby ciągle się uczyć. Ich głos będzie kluczowy w dynamicznych zmianach tematyki tego wykładu. Oni będą mnie inspirować i mówić, czego im trzeba. I zmieniać moje plany, które skrupulatnie przygotowuję przed semestrem, żeby nie utonąć w stosach wiedzy i pomysłów.
Innym razem podeszła, również pani, która wcześniej stała w kolejce po przepisanie oceny. Przyszła zapytać, czy w drodze wyjątku zgodzę się, aby na zajęcia przychodził z nią brat, bo bardzo może mu się ta wiedza przydać. Taka kreatywność! Szkoda by było:)
Jak tu nie kochać studentów? Jak w ogóle można dopuszczać myśl, że istnieje bardziej uskrzydlająca praca na świecie niż uczenie uprzejmości?! No dobra, „etykiety” przecież.