Kusi. Fajnie być „na ty” z szefem wszystkich szefów. Albo móc powiedzieć o znanym celebrycie: „jesteśmy na ty”.
Jednak nie zawsze się to opłaca i warto być tego świadomym. Z przywilejami „skracania dystansu” mogą wiązać się też niedogodności, które umykają nam w początkowej euforii zacieśniania znajomości.
Po polsku czy angielsku?
To ma znaczenie, w jakim języku przechodzisz z kimś „na ty”. Ponieważ różne są nie tylko języki, którymi się porozumiewamy, ale też kultura więzi międzyludzkich, etykieta i zwyczaje komunikacyjne. A ucząc się języka obcego nie zawsze mamy szansę (i dobrego nauczyciela) poznawania związanej z nim kultury. Wchodząc w anglojęzyczne środowisko, w którym wszyscy mówią sobie po imieniu i „you”, możemy się wówczas dziwić (ale też zachwycać, albo czuć zażenowanie), że tak po koleżeńsku zwraca się każdy do każdego, a szef w ogóle się nie wywyższa.
Oczywiście, dobrze, aby szef w istocie nie czuł się lepszy niż jego pracownicy, ale niestety to, że jesteście „na ty” wcale o tym nie świadczy. W kontaktach z osobami anglojęzycznymi mówi to tylko o tym, że ich etykieta językowa skonstruowana jest inaczej niż ta w polszczyźnie. Inaczej funkcjonują w tym języku środki wyrażania szacunku, a tytulatura jest dużo rzadziej stosowana w codziennych sytuacjach niż u nas, dlatego brak zwrotu odpowiadającego naszemu „proszę pana”. Angielskie „you” to nie to samo „ty”, którym zwracamy się brata, przyjaciela czy partnera życiowego, nie to, które uprawnia nas do używania zdrobnienia znanego tylko najbliższej rodzinie, ani nie to, które uzyskujemy bruderszaftem.
„You” to faktycznie mniej formalny sposób zwracania się do kogoś niż „mister”, ale bliżej mu zdecydowanie do „proszę pana” niż do „ty”. I jeśli tego nie wiemy, nie wyczuwamy intuicyjnie, łatwo możemy zasłużyć w anglojęzycznym środowisku na łatkę kogoś, kto zbytnio się spoufala, a w miejscu pracy – nie radzi sobie z zachowaniem profesjonalizmu.
A jeśli po polsku…
…to lubię opisywać niuanse przechodzenia od „proszę pana” do „na ty” przy pomocy zasłyszanego niegdyś powiedzenia. Uraczył nim moją licealną klasę praktykant, który po przedstawieniu się zadeklarował: „Możemy być na ty. Ale od kumpli wymagam więcej”.
Na pierwszy rzut oka anegdotka wydaje się humorystyczna, bo w końcu przejście „na ty” traktujemy jako przywilej, możliwość zacieśnienia z kimś relacji. Faktycznie tak jest w sytuacjach naturalnych, gdy znajomość rozwija się w swoim tempie. Po początkowym, nawet wieloletnim byciu ze sobą „na pan/pani” przechodzimy być może do „Panie Tomku/Pani Kasiu”. Aż następuje (albo nie) przełomowy moment, gdy któraś ze stron (oby ta bardziej uprawniona) decyduje się zaproponować przejście na ty. Przez jakiś czas jeszcze się mylimy, grzecznościowo lub nie, aż w końcu swobodne zwracanie się do siebie nawzajem „na ty” staje się zwieńczeniem naszej, budowanej i rozwijanej od lat lub miesięcy relacji.
Wtedy rzeczywiście można mówić o przywileju i to dla obu stron. Jedna osoba dopuszcza drugą nieco bliżej siebie, być może zdradza konkretny, zarezerwowany dla najbliższych sposób mówienia do siebie (Ania, nie Anna?). A może to przejście na nowy poziom kontaktów jest tylko wstępem do wspólnego spędzania wolnego czasu lub zapoznania i zaprzyjaźnienia nawzajem swoich rodzin? To prawdziwy honor i dowód uznania.
Na pewno chcesz?
Problemem jest takie „skracanie dystansu”, które nie jest sytuacją społecznie naturalną, tylko zostaje sztucznie przyspieszone. Problem w tym, że tej sztuczności często nie zauważamy. Nie widzimy, że nienaturalne jest w naszej kulturze oznajmienie tuż po przyjęciu do pracy: „wszyscy tu jesteśmy na ty, to chyba do ciebie też mogę się tak zwracać?”. No i co ma odpowiedzieć w takiej sytuacji młody pracownik? Nawet jeśli ma wątpliwości, bo koledzy z pracy są od niego dużo starsi (lub zwyczajnie nie budzą sympatii), nie powie przecież: „nie, proszę mi mówić ‘proszę pana’”. A szkoda.
Narzucenie komuś bycia „na ty” w sytuacji zależności służbowej, albo naleganie w sytuacji, gdy krępuje się odmówić, może być przejawem przemocy komunikacyjnej. A dążenie do przejścia „na ty” z osobami, których nie znamy, nic nie wiemy o nich, ani o stylu, w jakim budują relacje z ludźmi to niefrasobliwość, która często – szczególnie młodym, mniej doświadczonym z nas – może przysporzyć wiele stresu.
Jest bowiem tak, że gdy już jesteśmy z kimś „na ty”, mniej się krępujemy. Łatwiej poprosić o coś kogoś, z kim jesteśmy bliżej, niż kogoś, z kim jesteśmy „na pan”. Mniej trzymamy fason na zakrapianej imprezie wobec Ani, Magdy i Tomka niż trzymalibyśmy choćby w obecności Pani Anny, Pani Magdy i Pana Tomasza. A co najgorsze, aż za dobrze mamy opanowane przełączanie kodów grzecznościowych w zależności od rodzaju łączącej nas relacji. Mówiąc po ludzku: Panią Annę uprzejmie poprosimy o kawę, nawet jeżeli jest naszą asystentką. Ale już Ankę łatwiej będzie wysłać po tę kawę ze słowem połajanki, jeżeli akurat nie zareagowała wystarczająco szybko. W chwilach zasłużonego nawet wezwania na dywanik Pan Tomasz może spodziewać się formalnej reprymendy, Tomek zaś… wiecie już czego?
Nie szafuj poufałością
Przechodzenie z Tobą „na Ty”, zacieśnianie relacji to honor dla drugiej strony, podobnie jak dla Ciebie. Gdy tylko możesz, upewnij się, że obie strony są na niego gotowe i że zasłużyły na ten kolejny krok ku poufałości. Że „skrócenie dystansu” pozwoli Wam lepiej korzystać z przywileju bliskiej znajomości, a nie otworzy żadnej ze stron furtki do wykorzystywania drugiej lub jej krzywdzenia. Kroku, jakim jest przejście „na ty” nie da się cofnąć.
Nie bez powodu jedna z autorek podręczników dobrych manier z lat międzywojennych pisała: „Jedyną wskazaną taktyką w stosunku do nieznajomych sąsiadów jest uprzejmość, niedopuszczająca żadnego zbliżenia. Z łatwością wyczujemy, czy mamy do czynienia z osobą dobrze lub źle wychowaną (…)”. No, może z tym ostatnim stwierdzeniem się nie zgodzę. Nie umiemy często rozpoznać przy pierwszym spotkaniu, z kim mamy do czynienia. I dlatego tym bardziej strzeżmy własnej prywatności. Nie tylko w kontekście ujawniania informacji w mediach społecznościowych, ale też w sferze bliskich znajomości, do której dopuszczać powinniśmy tylko najbardziej wartościowe osoby.