Skracanie dystansu to nie tylko przejście „na ty”.
Określenie z tytułu odnosi się do praktyki komunikacyjnej, która ma na celu zbliżenie się do odbiorcy. Niektórym ta bliskość będzie kojarzyć się dobrze, jako próba zrozumienia, mówienia z pozycji partnerskiej, porozumiewanie się jasnym językiem, bliskim naszemu własnemu. Inny zestaw skojarzeń będą mieli ci, którzy „skracanie” dystansu komunikacyjnego postrzegają jako zamierzoną, obliczoną na efekt strategię. Na przykład skracanie dystansu po to, aby wzbudzić czyjeś zaufanie, aby symulować koleżeństwo i bliskość – która przecież zobowiązuje, na przykład do wzajemności czy lojalności.
Mówiąc w skrócie: to, czy skracanie dystansu kojarzy nam się dobrze, czy źle, zależy od tego, co sądzimy o intencjach osoby „skracającej”. Intencje zaś bywają odzwierciedlone w naszym zachowaniu. Jak więc „skracać dystans”, aby nasze dobre i uczciwe zamiary zostały właściwie odczytane? Przede wszystkim powoli, nie gwałtownie. I adekwatnie.
Plusy i minusy
Krótszy dystans komunikacyjny implikuje bliższą relację: mniej formalną, nieoficjalną, bardziej naturalną i personalną. Daje prawo do mniej oficjalnych (choć niekoniecznie od razu: poufałych) zwrotów. Do sposobów komunikacji bliższych sferze towarzyskiej niż protokolarnej. Warto mieć przy tym świadomość, że odcieni „bliskości” w relacji jest całe mnóstwo, a dystans oficjalny od poufałego, a tym bardziej intymnego dzielą lata świetlne. Możesz być „na ty” z szefem, ale to nie znaczy od razu, że się kolegujecie. Może łączyć Cię formalna relacja z ulubioną panią z dziekanatu, a mimo to jest w niej ciepło i życzliwość, których w ogóle nie kojarzymy z urzędowością, ani tym bardziej z dworską ceremonialnością.
Zagrożenia związane ze skracaniem dystansu interpersonalnego w lapidarny sposób oddaje cytat zasłyszany jeszcze w czasach liceum. Po tym jak praktykant w jednej z klas przywitał się i zapowiedział obiecująco: „Możemy być na ty…”, od razu ostudził entuzjazm grupy dodając: „…ale od kumpli wymagam więcej”. Bliższa relacja otwiera w komunikacji wiele furtek, w tym niestety – tę do komunikacyjnej agresji. Nawet u osób niepanujących nad językiem o wiele dalej jest do wybuchu złości z inwektywami, gdy jesteśmy na „Pani Aniu” niż wtedy, gdy mówimy do siebie per „Anka”.
Z myślą o takich właśnie osobach – które niestety wszyscy spotykamy na różnych etapach życia – trzymam kciuki szczególnie za moich najmłodszych słuchaczy. Aby potrafili powstrzymać się od przyjęcia zaszczytu „bycia na ty” z szefem wszystkich szefów po tym jak zostali świeżo zatrudnieni w korporacji. Nie chodzi jednak o zazdrość😊 Ani o to, żeby ze wszystkimi być na „pan/pani”, usztywnić się w relacjach i pozwalać tylko na dystans oficjalny. Dystans w naszej relacji – jeżeli okaże się tego warta – sam się skróci, w naturalny sposób. To czas, który możemy podarować sobie, aby podjąć świadomą decyzję o tym, kogo dopuszczamy bliżej do siebie. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Dystans grzecznościowy
Zazwyczaj, mówiąc o skracaniu dystansu, mamy na myśli właśnie powyższy zestaw narzędzi, które oferuje nam grzeczność językowa. Czyli wyznacznikiem „odległości” w relacji będzie sposób zwracania się do siebie: „pan/pani”, „pani Aniu” czy też „ej, stary” – przy czym to ostatnie nie w wydaniu zwrotu kabaretowej żony do męża, tylko pomiędzy rówieśnikami, kolegami, często nastolatkami lub młodymi dorosłymi. Sposobów zwracania się do siebie mamy naprawdę bardzo dużo, a każdy z nich implikuje inny dystans interpersonalny.
Ale nie tylko tytulatura jest wyznacznikiem bliskości relacji. Nie powiemy przecież „szefuńciu” do każdego szefa, tak jak „mamiszon” zarezerwowany jest tylko dla pewnego rodzaju mam. „Kacha” może być równie czuła jak „Kasieńka” – w zależności od tego, jakim tonem ją wypowiemy, czy nasza intonacja będzie ironiczna czy też nie, jakim uśmiechem okrasimy zwrot i jakim rodzajem spojrzenia.
To, jak bardzo literalnie żegnamy się z kimś lub witamy, także jest objawem krótszego lub dłuższego dystansu komunikacyjnego: są przecież osoby, do których udajemy się z pożegnaniem obowiązkowo przed wyjściem (np. rodzice państwa młodych na tradycyjnym weselu lub ambasador na przyjęciu dyplomatycznym😉), a są takie (i okazje, i ludzie), kiedy tylko skiniemy dłonią na pożegnanie albo obdarzymy kogoś uśmiechem zamiast „dzień dobry”. W zależności od stopnia bliskości relacji uśmiechamy się też inaczej – tak po prostu. Wyobraź sobie osoby spotykane na dużej imprezie miejskiej, na świeżym powietrzu. Te, które kojarzysz z widzenia, obdarzysz uprzejmym, „sąsiedzkim” uśmiechem. Nieco inaczej rówieśników ze szkoły, a już zupełnie inny będzie Twój uśmiech na widok ludzi z Twojej paczki.
Nie tylko na ty
Odległość fizyczna, rzadziej rozpatrywana w kategorii „skracania dystansu” wiąże się bezpośrednio z dystansami interpersonalnymi ludzi. Wiedzę na ich temat usystematyzował Edward Hall (więcej w jego „Ukrytym wymiarze”). Choć w różnych kulturach są one odmienne, to częścią wspólną pozostaje fakt, że dzielimy sytuacje komunikacyjne na te, które rozgrywają się bardzo blisko, twarzą w twarz i na te, które lepiej realizować z pewnej odległości. Wiąże się z tym i nasz osobisty komfort, i powodzenie komunikacyjne, tzw. fortunność aktu komunikacji.
Zasadniczo, im bardziej zażyła relacja i im bardziej ufasz osobie, z którą masz do czynienia – tym mniejsza odległość Was dzieli. Raczej nie podchodzimy do nieznanych nam osób tak blisko, jak do przyjaciół, nawet gdy chcemy porozmawiać albo pokazać im coś, np. w smartfonie czy na mapie. Do strefy tzw. intymnej (kilkanaście cm wokół siebie) dopuszczasz tylko te osoby, z którymi jesteś w całkowitej zażyłości, w której naturalny jest wzajemny kontakt fizyczny. Gdy wkraczają w tę przestrzeń osoby obce (np. w metrze czy autobusie), czujesz się nieswojo, gdy bliskie – bywa, że tego nawet nie zauważasz.
No i dotyk oczywiście. Dotyk jest niewątpliwie formą skrócenia dystansu w relacji, w każdym sensie. Uścisk dłoni to już coś więcej niż powiedzenie sobie „dzień dobry” na przywitanie. O uścisku czy pocałunku nie wspominając. Uwaga jednak na kontakty międzykulturowe. Może zmylić nas to, co w danej kulturze stanowi normę odrębną od naszej. Gwałtowne skrócenie dystansu przez Włocha, który ściska nas przy poznaniu lub przez Francuza, który całuje nowo poznaną osobę może być dezorientujące dla nas, mieszkańców środkowo-północnej Europy. My do takiego przekroczenia granic fizycznych potrzebujemy często dobrze umocowanego powodu, np. pokrewieństwa lub przynajmniej jednego wspólnego posiłku. I… czasu. Nie wstydźmy się tego, i nie bójmy. Opóźnienie w skracaniu dystansu także może nas uchronić przed wieloma niekomfortowymi sytuacjami społecznymi.