Towarzyskich i grzecznościowych oczywiście. I nie chodzi o „wyższe sfery”, do których nie musimy pretendować już od jakichś 100 lat, tylko o sfery w rozumieniu czysto przestrzennym. Poczytajcie o tym, co ma uprzejmość do dystansów personalnych.
Przestrzeń wokół nas w znacznym stopniu wpływa na nasze zachowania społeczne, w tym na uprzejmość i życzliwość. Inaczej zachowujemy się i inaczej jesteśmy nastawieni do innych w ciasnym przedziale pociągu lub w windzie, a inaczej w rozległym parku albo przestronnej auli. Jesteśmy wrażliwi na dystans z rozmówcami (dystans personalny) i na przekraczanie naszej granicy osobistej. Wiedzą o tym wszyscy ci, którzy korzystają z dobrodziejstw środków komunikacji publicznej. Ci, którzy mają doświadczenie w publicznych wystąpieniach, potwierdzą, że inaczej komunikujemy się z bliska i inaczej na odległość. Tą działką teorii komunikacji, która dotyczy zależności przestrzennych, a więc i dystansów personalnych, zajmuje się proksemika, czyli nauka o przestrzeni w ujęciu społecznym.
Tylko dla upoważnionych
Jeśli o sobie pomyślimy jako o centralnej gwieździe wszelkich naszych relacji, to po najciaśniejszej orbicie wokół nas będą się poruszać, za naszą zgodą, wyłącznie najbliżsi. Dystans intymny to okrąg o średnicy około 0,5 metra lub mniej, w którego centrum jestem oczywiście ja. Do jego wnętrza zapraszamy tych, z którymi łączą nas relacje osobiste, intymne. Tych, których kochamy, z którymi łączą nas więzy krwi lub wieloletnia zażyłość. Możemy porozumiewać się z nimi szeptem i w taki sposób, aby nikt inny tego nie słyszał. Z osobami, które dopuszczamy na taką odległość, łączy nas zazwyczaj grzeczność umowa, familiarna, uproszczona. Pozwalamy sobie na pocałunek zamiast werbalnego przywitania, nie stosujemy formalnego uścisku dłoni, a prosząc o coś, nie używamy rozbudowanych form grzecznościowych (choć oczywiście jest różnica między „Podasz mi winka?” a „Wino podaj!”).
Nie za blisko
Na nieco większą odległość trzymamy tych, z którymi zdarza nam się rozmawiać osobiście, w cztery oczy, ale których nie uważamy za naszych bliskich. Koleżanka z pracy lub uczelni, dalszy krewny, znajomy z wakacji. Aby komfortowo nam się rozmawiało, powinniśmy stać w odległości od siebie od 0,5 m do 1,25 m (to tzw. dystans osobisty), zależnie od tego, jak dobrze się znamy. Rozmawiając z koleżanką, choćby rzadko widywaną, staniemy zapewne bliżej siebie niż gdy zaczepiamy po konferencji branżowej podziwianego prelegenta. W obrębie tego dystansu personalnego nie musimy podnosić głosu ani wytężać słuchu aby się słyszeć i odczytywać mimikę i mikromimikę twarzy rozmówcy. W takiej odległości mamy do dyspozycji cały arsenał środków grzecznościowych. Jest tu miejsce i na zachowania kurtuazyjne i na grzeczność językową i pozawerbalną i na okazanie szacunku indywidualnej osobie i na uwagę skierowaną wyłącznie na nią. Osobisty dystans personalny często nie zostaje zachowany w zatłoczonych miejscach publicznych. Oznacza to, że inne osoby (nawet niekoniecznie nasi rozmówcy) znajdują się bez naszej zgody w naszej przestrzeni prywatnej (dystans intymny), a wielu z nas źle to znosi, choć niekoniecznie uświadamiamy sobie przyczyny naszej irytacji czy nadmiernego napięcia. Zatłoczone schody ruchome, zejście do metra, wypełniona po brzegi winda czy autobus, a nawet centra handlowe w weekendy to właśnie ten przypadek. Stoimy z konieczności zbyt blisko innych (kolejki), wpadamy na siebie, przeciskamy się w wąskich przejściach. To wszystko punkty zapalne, w których szczególnie łatwo o spięcia, utratę cierpliwości i wykroczenia przeciw dobrym obyczajom („gdzie się pani pcha, przecież widać, że nie mam się gdzie przesunąć!”, a nawet „zejdź pan ze mnie!”).
Jeden naprzeciw wielu
Kiedy rozmówców – lub słuchaczy – mamy więcej, jest między nami tzw. dystans społeczny, od 1,25 do 3,65 metra. Odległość w promieniu tego dystansu personalnego zapewnia dobrą słyszalność np. na sali szkoleniowej, nawet bez nagłośnienia, choć – w zależności od siły głosu – czasem wymaga to od nas pewnego wysiłku. Widzimy się wzajemnie na tyle dobrze, że możemy sprawnie interpretować zmiany mimiki, gestykulację oraz bez trudu dostrzec całą sylwetkę interlokutora, co jest szczególnie ważne przy pierwszym kontakcie. Naszą uprzejmość trudno już w ty wypadku kierować wyłącznie do konkretnej osoby, im większa grupa słuchaczy, tym trudniej też wyróżnić kogoś z tłumu. Nadal jednak na miejscu są formy grzecznościowe, akty powitania czy pożegnania, a także niewerbalne komunikaty zainteresowania, jak kontakt wzrokowy (którym staramy się obdzielać słuchaczy „po równo”). Gesty takie jak podanie ręki trudno zrealizować w sytuacjach społecznych zgodnie z zasadą grzecznościowej sprawiedliwości. Bo przecież uściskiem dłoni możemy w tej sytuacji, niczym gwiazda na czerwonym dywanie, obdarzyć jedynie kilka osób z pierwszego rzędu.
Wystąpienia publiczne
Powyżej 3,65 metra to odległość charakterystyczna dla dystansu publicznego, obserwowanego jako najczęstszy dystans personalny przy przemawianiu do dużych publiczności. Odbiorców jest na tyle wielu, że z tymi w ostatnich rzędach trudno nawiązać kontakt wzrokowy. Gorzej nas słyszą, a naszą mimikę mogą często jedynie zgadywać. Dociera do nich ton głosu, intonacja. Docierają oczywiście formuły grzecznościowe, ale i postawa ciała, nasze skupienie na publiczności, choć trudniej już prelegentowi nawiązać kontakt z pojedynczym słuchaczem („ja?!”). Nadal działa sposób mówienia, nacechowany szacunkiem, z uwzględnieniem kultury słowa i asertywności, np. w chwilach gdy musimy walczyć o głos albo uciszyć publiczność.
Efektywność komunikacyjna na takim dystansie (niezależnie od środków ją wspomagających, jak mikrofon czy telebim) spada z każdym metrem. Jej zanik ustalono na około 8 metrów. To dlatego wchodząc na wykład, którego atrakcyjności i przydatności nie jesteśmy pewni, siadamy w ostatnim rzędzie. Stosunkowo łatwo wówczas wymknąć się z auli i nie czuć wyrzutów z powodu nieuprzejmego zachowania.
Co dalej?
Skala dystansu społecznego kończy się powyżej 30 metrów. Gdy jesteśmy w takiej odległości od kogoś, nie postrzegamy się wzajemnie jako pozostający w kontakcie i w relacji komunikacyjnej. To dlatego ktoś z drugiej strony ulicy może nas nie dostrzec, szczególnie, gdy jest zajęty własnymi sprawami. To, że nie postrzegamy się w kontakcie, nie znaczy oczywiście, że uprzejmość i życzliwość nas nie obowiązują. Skinienie głową, pomachanie, uśmiech – to także elementy grzecznościowe, okazujące drugiej osobie szacunek w formie domyślnego komunikatu: „widzę Cię/dostrzegam mimo tłumu/wyróżniam cię spośród innych/cieszę się, że cię widzę”. Gdy dostrzegamy w znacznym oddaleniu kogoś, kogo chcemy w ten sposób uhonorować, trzeba liczyć się z pewną asymetrią zachowań grzecznościowych. My kogoś dostrzegliśmy i mamy ochotę dać mu o tym znać, więc w ciągu sekundy lub kilku układamy sobie zgrabne i uprzejme przywitanie. Druga, zaskoczona osoba, bywa, że odpowiada półsłówkiem lub nawet nie zdąży się uśmiechnąć, szczególnie, gdy „zaczepiamy” ją w biegu. Nie należy traktować takiego zdawkowego powitania jako świadectwo nieuprzejmości. Jest to wyłącznie potwierdzenie faktu, że przestrzeń ma naprawdę duże znaczenie dla jakości i skuteczności komunikacji międzyludzkiej.
Po więcej, na przykład po dokładne badania na temat dystansów personalnych w komunikacji, ale i po wiele fascynujących faktów na temat przestrzeni w komunikacji odsyłam do książki Edwarda Halla „Ukryty wymiar”. Choć wydana w latach 70. ubiegłego wieku, nadal jest punktem odniesienia dla współczesnych badań znaczenia przestrzeni dla komunikacji.