Czyli trochę o tym, jak zachować twarz mimo niedoczasu i niedokasy.
- Odklej cenę z prezentu. Oczywistość? No tak, ale chodzi też o tę, demonstrującą Twoje ponadprzeciętne aspiracje jako darczyńcy. Czytaj: metkę z wysoką ceną też zdrap/odklej/zamaż. Swoją drogą, estetyka usunięcia cenówki również ma znaczenie.
- Podobnie traktujemy naklejki typu „outlet”, „3 w cenie 2”, a tym bardziej „Przecena. Krótka data ważności”. W tym ostatnim wypadku uwaga: obdarowywanie produktem spożywczym, którego przydatność kończy się w ciągu tygodnia albo kosmetykiem o dużej wydajności, który ważność zachowa jeszcze tylko przez kilkanaście dni, to spory nietakt.
- Przekazujesz dalej nietrafiony prezent? No to na pewno wiesz, że powinien być niezniszczony, nietandetny (bo taki wstyd i dawać, i, tym bardziej, przekazać dalej) i bez śladów użytkowania. A szkoły wręczania są dwie: ukrycie faktu przechodniości, jeżeli obdarowywany i osoba, od której wcześniej otrzymaliśmy przekazywany prezent, nie znają się. I druga, dopuszczalna w bardzo bliskich i serdecznych relacjach, to otwartość, w rodzaju: „Mam nadzieję, że się nie pogniewasz, ale pamiętam, jak bardzo Ci się spodobała ta bluzka. I w dodatku kolor bardziej Twój niż mój”. Podsumowując: nie ma nic złego w prezentach przechodnich, jeżeli ich przekazanie danej osobie zostało dobrze przemyślane i we właściwy sposób zrealizowane. Nie obdarowuj na siłę tym, co akurat zalega Ci w szafie, bo szkoda wyrzucić. A wpychanie jakiegokolwiek podarku w ręce obdarowywanego mimochodem, bez opakowania, z komentarzem: „ja i tak nie wiem do czego to badziewie wykorzystać, a tobie może się przydać” to nie jest prezent, jasne?
- Prezenty, które są rodowymi pamiątkami albo klejnotami przekazywanymi od pokoleń to kategoria zupełnie inna niż „przechodniość”. Zazwyczaj to widać na pierwszy rzut oka, ale takim podarunkom należy się specjalna oprawa w postaci krótkiej opowieści, skąd wzięła się wartość i wyjątkowość tego konkretnego przedmiotu.
- Mimo, a może właśnie z powodu, zalewu różnego rodzaju dóbr na wszelkich dostępnych nam rynkach, większości z nas nie jest wcale łatwo sprawić upominek trafiony i wymarzony. Taki, na widok którego obdarowany najpierw zaniemówi, a potem zapyta nieśmiało: „Czy to jest…” i uśmiechnie się szeroko na nasze skinienie. Towarzyska uprzejmość wymaga jednak, by upominków nie dobierać byle jak, byle były. Warto zastanowić się (i to nie na ostatnią chwilę) nad ogólnymi upodobaniami obdarowywanego. Minimalistce niezręcznie jest podarować kolejną durnostojkę, małemu dziecku – praktyczny drobiazg do ubrania, a zagorzałej zwolenniczce ekologii – piękny kołnierz z lisa lub tandetną, plastikową ozdobę.
- Jeżeli rękodzieło, to tylko dla osób, które je lubią i docenią. Jeżeli kosmetyki – to nie takie wskazujące na defekty urody lub upływ lat (krem „redukujący głębokie zmarszczki” to prezent absolutnie niedozwolony w relacji małżeńskiej, narzeczeńskiej czy partnerskiej). A jeśli już przysłowiowe skarpety, to z jakimś efektem wow, a nie wełniane, grube, zdrowe na chłodne wieczory…
- A propos rękodzieła, to jeszcze o potrawach. Ręcznie lepione pierogi są oczywiście nie do przecenienia, podobnie jak barszcz czy kompot z suszu. Lepiej jednak nie pozabijać rodziny z nerwów i stresu niż stanąć na wysokości zadania z dwunastoma tradycyjnymi potrawami. Te gotowe, ze sklepu, albo robione przez kogoś też nie przyniosą Ci ujmy. Tylko, na litość boską, usuń etykietkę z napisem „wyprodukowano dla Lidla”, albo chociaż przełóż do pudełka innego niż plastik, opatrzony logotypem marketu. W ogóle, jeżeli „gotowiec” został wcześniej przez nas wypróbowany, jest smaczny i dobrej jakości, to sprawę całkowicie załatwi jego estetyczna ekspozycja w eleganckim (wielorazowym) naczyniu i z choćby najmniejszym detalem domowej dekoracji.
- Wysyłasz kartki świąteczne? Super! Bardzo się to chwali i mam nadzieję, że będziesz tak robić do końca świata i o jeden dzień dłużej. Warto tylko omijać pocztówki ze zbyt rubasznymi obrazkami (szczególnie, że kartki wysyłamy często do przedstawicieli starszego pokolenia). I te, których w sklepach, niestety, już chyba większość: takie, gdzie urocze, wydrukowane życzenia nie pozostawiają miejsca nawet na podpis. W tym wypadku liczą się tylko życzenia napisane osobiście, choćby miały ograniczyć się do jednozdaniowego komunału. No i podpisz się!
- A dostałeś kiedyś sms-a, podpisanego np. „ciocia Kasia” od babci Marysi albo dalszego kuzyna? Chodzi mi o bezrefleksyjne przesyłanie dalej życzeń, na których i tak oszczędzamy sporo czasu, nie wypisując ich ręcznie lub nie recytując przez telefon. Zalewające nas od lat częstochowskie wierszyki są w niezbyt dobrym guście, choć bywają i zabawne. Zawsze jednak warto postarać się o minimum ich personalizacji. Podpis to obowiązek, a bezpośredni zwrot, np. imienny, do adresata to już przejaw pewnej klasy i prawdziwej pamięci o adresacie. No szarpnij się!
- Szefujesz wielkiej firmie? To pewnie nie masz czasu na złożenie osobistego podpisu na tysiącu kartek, które asystentka wysyła do Twoich Klientów? Zapomnij o pomysłach na wklejanie zeskanowanego podpisu odręcznego. To niekulturalne, a często i mało estetyczne. Serio, masz ludzi od tego, by wybrali Ci te karty, zamówili i przynieśli na biurko z gotowymi życzeniami, które musiałeś tylko zaakceptować. Masz kogoś, kto je zapakuje i dostarczy. Ty jesteś szefem. I właśnie dlatego masz je tylko podpisać własną ręką – to bezwzględne minimum, jeżeli o swoim biznesie, a więc i Klientach, myślisz poważnie.
A to w leadzie, to oczywiście prowokacja. Nie ma (współcześnie przynajmniej) nawet jednej mikrozasady savoir-vivre’u, która narzucałaby człowiekowi utratę twarzy w związku z brakiem czasu i/lub środków.
Please follow and like us: