Jesteś z tych, którzy wkurzają innych, czy z tych, którym inni działają na nerwy? Innej opcji nie ma. Czyli trochę o savoir-vivrze w obliczu srebrnego ekranu.
Idąc do kina, masz pewnie w głowie: rozrywka, relaks, odpoczynek. Jeżeli oczywiście nie jesteś z filmem związany zawodowo, jak recenzenci, producenci, reporterzy. Bo jeśli jesteś, to nie pamiętam już co masz w głowie. W każdym razie masz, co masz, ale na pewno nie: kinowy savoir-vivre. Dopóki Ci o jego istnieniu nie przypomną inni. Albo Ty im. Oto co mnie skutecznie wyklucza z weekendowego rozkładu jazdy kin:
- Wydawanie przy jedzeniu odgłosów, które zagłuszają filmową ścieżkę dźwiękową. Są rzeczy, które po prostu chrupią, trzeszczą czy syczą przy otwieraniu i spożywaniu. I już. Ale i są ludzie, którzy umieją w magiczny sposób potęgować te odgłosy, zwykle niesłyszalne, bo wtapiają się w kinową ścieżkę tła. Nie szeleśćmy ponad miarę, starajmy się jeść i pić cicho, powstrzymajmy odgłosy fizjologiczne – i wystarczy. Kinowy savoir-vivre naprawdę nie wymaga wstrzymywania się z każdym kęsem do chwili aż muzyka zacznie zwiastować narastanie napięcia.
- Zostawianie po sobie śmietnika, czyli chyba największe „anty” kinowego savoir-vivre’u. Kojarzy mi się z podstawówką. Nawet na najkrótszą wycieczkę do pobliskiego teatru czy kina zabierało się wałówkę niczym na tygodniowy survival. Chipsy, czekolada, batony, soczki i coś do częstowania: cukierki, ciastka, chrupki, wafle. Gdy się ma kilka lat, to trudno utrzymać cały ten inwentarz na wodzy i po prostu zaczyna on żyć własnym życiem. Papierki lądują pod krzesłami, folie maskują się w otoczeniu, pudełeczka spadają do rzędu naprzeciwko. A kiedy schylasz się pod siedzenie, to wszystko tajemniczo się rozpływa w kinowym mroku. Wkurzające. Dla otoczenia oczywiście. Ale dzieci to dzieci. I dlatego seanse dziecięce dorośli omijają, jeśli tylko mogą. Podejrzewam, że obsługa sali kinowej ma wtedy płatne dodatkowo za pracę w toksycznych warunkach.
- Częstowanie wszystkich znajomych popcornem, nachosami, żelkami, chipsami. Tych po obu naszych stronach i tych obok nich. W rzędzie przed nami, rzędzie z tyłu i tych, którzy siedli na schodach, bo nikt im tam nie zasłania. Szeleszcząca paczka przechodzi z rąk do rąk i daje całej reszcie zupełnie nową jakość, uzupełniając immanentną ścieżkę dźwiękową widowiska.
- Kinowy savoir-vivre cierpi jednak nie tylko z powodu jedzenia. Drugim źródłem bodźców drażniących dla mnie są kinowi „eksperci”. Macie czasem tak, że ktoś za wami intensywnie komentuje cały przebieg akcji? Albo nawet przewiduje, co się za chwilę wydarzy? Trafnie albo nie. Na musicalach, na przykład ostatnio na drugiej części „Mamma Mia”, bywa nieco inaczej. Fani oryginalnej ścieżki dźwiękowej mogą mieć trudności z ulokowaniem się tak, by uniknąć osobliwego dubbingu współwidzów. Ja się powstrzymałam.
- Nagrywanie filmów – tak, to nie tylko kwestia legalności. Ukradkowe nagrywanie to także zachowanie po prostu bezczelnie niegrzeczne. Choćby wobec widza siedzącego tuż obok, który legalnie zapłacił za swoją rozrywkę. I który pod przymusem uczestniczy w sytuacji, w której nigdy z własnej woli nie chciałby się znaleźć.
- Intensywne korzystanie ze smartfona, o ekranie rozświetlonym na maksimum. Kino to niezbyt dobre miejsce do wgapiania się w ekran, prowadzenia rozmów na czacie czy przeglądania stron, gdy film nas nudzi. Telefon w kinie ściszany, podobnie jak wszystkie inne urządzenia elektroniczne. Korzystamy z niego tylko, jeżeli jest taka nagła potrzeba. Nie rozmawiamy na sali kinowej ściszonym głosem, trzymając głowę i przytknięty do niej telefon między kolanami. Ani w otwartym przedsionku sali. Wychodzimy z niej na czas rozmowy. A jeżeli już musimy spojrzeć w telefon, żeby odpisać na pilną wiadomość, zróbmy to dyskretnie. To znaczy nie na wysokości oczu. Z jasnością ekranu ustawioną na minimum, tak, żeby nie rozpraszać innych widzów i nie razić ich światłem ekranu.
- Anektowanie oparcia mojego fotela. Raz na jakiś czas zdarza się, że ktoś siedzący za mną traktuje tylną część mojego siedzenia jak przedłużenie własnego miejsca. Zapiera się o nie wyprostowanymi nogami, pochyla się i opiera o nie łokciami, ewentualnie przytrzymuje się mojego oparcia przy zmianie pozycji. Rekord należy do pewnego pana, który zarzucił na mnie kurtkę. Podniosłam się, żeby mnie zobaczył (bo przecież musiał mnie nie widzieć, prawda?) i… nic. To nie było przeoczenie, że ktoś na fotelu z przodu siedzi, tylko celowe działanie. Pan wyglądał na zdziwionego, że tak umieszczona kurtka może przeszkadzać.
- Wchodzenie i wychodzenie z sali. Czasem wyjść na chwilę po prostu trzeba. Nie stanowi to wielkiego problemu, o ile robimy to cicho, dyskretnie i dbamy, by nie angażować w sprawę sąsiadów. Czytaj: siedzimy na przykład na skraju rzędu, na miejscu tuż przy schodach. Ale już kilkukrotne opuszczanie sali i powracanie na nią może być dla innych irytujące. Nawet jeżeli nie przeciskamy się każdorazowo wzdłuż ich kolan.
- Wysoka fryzura, nakrycie głowy lub po prostu wyjątkowo wysoki wzrost współwidza potrafią być prawdziwą zmorą tych, którym przypadnie miejsce za nim. Na to, że góruje się nad innymi wzrostem, zbyt wiele nie można poradzić. Ale na pewno warto nie zmieniać zbyt często pozycji w fotelu. Zmusza to tych, którzy kryją się w cieniu dryblasa do nerwowego podglądania ekranu to zza jednego, to zza drugiego jego ramienia.
- Każdemu zdarza się wejść do sali kinowej już po tym, gdy zgasły światła, a inni widzowie zajęli już miejsca. Czasem robimy to celowo, bo na przykład nie lubimy reklam, albo oszczędzamy czas i chcemy przeznaczyć go tylko na film. Czasem po prostu się spóźniamy. W każdej sytuacji najlepiej jest, w miarę możliwości, zająć miejsce z samego brzegu, bez konieczności angażowania współwidzów. Jeżeli jednak takiej możliwości nie ma, albo bardzo zależy nam na dotarciu do swoich miejsc, pamiętajmy, aby, oczekując uprzejmego przesunięcia się, przepraszać szeptem i niezbyt często. To znaczy, jeżeli zajęte są wszystkie miejsca w rzędzie, nie trzeba kierować do każdej osoby odrębnego „przepraszam”. A zmierzając już do swojego miejsca, zawsze idziemy przodem do siedzących widzów, nie zaś do ekranu.
A na koniec jeszcze apel do twórców. Błagam, okażcie i wy szacunek widzom. I mam tu co najmniej kilka wstępnych propozycji: w zakresie doboru głosów dubbingujących, maskowania wulgaryzmów, jakości tłumaczeń, a w szczególności ich warstwy humorystycznej. Niech choć trochę nawiązują do oryginału. Takie drobne dysonanse mogą zepsuć nawet najlepszy seans.