Raczej rozkaz niż prośba. Polecenie zamiast pytania. O podziękowaniach i innych miłych słówkach możemy zapomnieć. Czy w naszej rodzinnej grzeczności wobec bliskich jesteśmy jak słoń w składzie porcelany?
„Wynieś śmieci”
„Daj ziemniaki”
„Jak już tu jesteś, to chodź i pomóż”
U Was też tak to wygląda? Spokojnie, (raczej) nie ma powodów do paniki. W relacjach z bliskimi chcemy zwykle czuć się swobodnie. Ale i chcemy jak najlepiej dla innych. A to już prawdziwy tor przeszkód, którymi najeżona jest codzienna, rodzinna grzeczność.
Pułapka pierwsza: onboarding
Jedną z większych kłód pod nogi, które sami sobie ochoczo rzucamy, jest chęć jak najszybszego nauczenia społecznie akceptowanych zachowań najmłodszych członków rodziny. Najchętniej podalibyśmy dzieciom pigułkę, której głównym składem byłyby: proszę, dziękuję, przepraszam. I już, zrobione. Ziarno „dobrych manier” zasiane. A to dopiero tu zaczynają się schody. Biorą się stąd, że dopiero w sytuacji nauczania musimy skonkretyzować zasady uprzejmości, nazwać je, uchwycić. Co przecież wcale nie jest takie proste. Zrób test i spróbuj wytłumaczyć trzylatkowi co to znaczy „być grzecznym”. A Ty? Czego oczekujesz, mówiąc mu: „bądź grzeczny”? Czy przypadkiem nie czegoś innego za każdym razem?
„Grzeczność” to sprawa dość abstrakcyjna, tak jak uprzejmość, życzliwość, obycie. Trudne to do ogarnięcia przez dorosłych, a co dopiero przez dzieci. Dorośli jednak kierują się intuicją i praktyką. Przez kilkadziesiąt lat życia nabywamy już swobody w interpretowaniu sygnałów niewerbalnych, dopasowujemy się do życiowego partnera i uczymy się rozpoznawać jego intencje, przewidywać reakcje. Dlatego wiemy i akceptujemy, że prośba, szczególnie kierowana do bliskiej osoby, nie zawsze musi zawierać słowo „proszę”. I że uśmiech wystarczy czasem zamiast głośnego i wyraźnego „dzień dobry”. Dzieciakom wkładamy jednak do głowy coś zupełnie innego. I jak one mają się potem odnaleźć w tym naszym tajnym kodzie rodzinnej grzeczności? I jak spełnić oczekiwania rodziców?
Pułapka druga: kompresja stratna
Czyli nadmierne uproszczenia, w których staramy się zawrzeć sens grzeczności, ale upraszczamy ją na tyle, że tracimy… poczucie sensu. To na przykład samo słowo ‘grzeczny’, które w odniesieniu do dzieci utożsamiamy z posłuszeństwem. Przecież żaden szanujący się dorosły z grzecznością nie chce mieć nic wspólnego, bo tylko „niegrzeczni idą tam gdzie chcą”. Unikamy więc trochę tej grzeczności w odniesieniu do dorosłych, ignorując całkowicie jej drugie, odmienne znaczenie. I fakt, że zamiast z „uległością” moglibyśmy kojarzyć grzeczność z „rycerskością”, „klasą” albo życzliwością po prostu.
Podobnie słowa „proszę”, „dziękuję”, „przepraszam”. Są dla nas trochę jak kara, biorąc pod uwagę, jak ciężko przechodzi nam przez gardło „dziękuję”, to, że komuś przeprosiny „się należą”, a poprosić o coś znów „musimy”. W odniesieniu do bliskich najczęściej więc rezygnujemy z nich całkowicie. Nie narażamy się przynajmniej na zaciągnięcie długu wdzięczności ani na zaburzenie równowagi sił w związku. Poza tym: te słowa w rodzinnej grzeczności są, tylko że w domyśle. A ta druga osoba po latach i tak wie, co mamy na myśli. Więc po co sobie strzępić język😉
Pułapka trzecia: publiczność zewnętrzna
Kiedy przychodzą bliscy przyjaciele, może nie. Ale już gdy idziemy na wizytę klasy „ąę” do wiekowej cioci, zobaczcie jak zmienia się nasz stosunek do siebie nawzajem i słowa, jakie do siebie kierujemy. Jesteśmy o wiele bardziej powściągliwi, inaczej dobieramy słowa, wchodzimy raczej na poziom grzeczności oficjalnej. To poniekąd miłe urozmaicenie i odmiana w stosunku do codzienności.
Pułapka polega jednak na tym, żeby nie zatracić familiarnego, życzliwego stosunku do siebie nawzajem. Tych wszystkich półsłówek i rodzinnych kodów, które sprawiają, że tak dobrze się rozumiemy, a czasem czytamy sobie w myślach. Tymczasem gdy uświadomimy sobie po którejś wizycie, jak bardzo różni się nasz domowy system grzecznościowy od tego „wyjściowego”, pokazowego, bywa, że wpadamy w popłoch. Przodujemy w tym oczywiście my, perfekcjonistki. Przez kilka dni fundujemy więc domownikom intensywną sesję korygowania zachowań i naprowadzania na właściwe tory w trosce o ich perfekcyjne maniery (facepalm). Zwracamy się do nich bardziej oficjalnie – a oni po kilku rundach takiej kindersztuby zaczynają odpowiadać nam w tym samym tonie. Nie wiadomo tylko: z ułożenia czy z urazy?
Warto pamiętać, że grzeczność rodzinna to inwestycja długofalowa. I jako taka powinna być szczególnie dobrze zdywersyfikowana: nieco zasad, szczypta konwenansu i tradycji, morze życzliwości ze sporym dodatkiem pogody ducha i poczucia humoru. Na takim zasilaniu mamy szansę przetrwać nie tylko u cioci na imieninach, ale i w codziennych zawieruchach.