Chociaż to niemodne. Wbrew temu, że dzieci wychowujemy dziś raczej w duchu partnerstwa. I mimo że określenie „grzeczne dziecko” jest dziś nieobecne w słownikach wielu świadomych rodziców. Już tłumaczę.
„Nie musisz być grzeczny”, „Grzeczne dziewczynki idą do nieba…”, „Grzeczna” to tylko kilka tytułów książek (nie tylko dla dzieci), w których „grzeczność” nie oznacza nic dobrego. Nie chcemy dziś grzecznych dzieci. Chcemy dzieci: asertywnych, mądrych, empatycznych, uroczych łobuzów, rezolutne dziewuchy. Grzeczne dziecko kojarzy się z… no właśnie? Z czym? Co to właściwie oznacza: „grzeczne dziecko”?
Pomieszanie z poplątaniem
Najczęściej oznacza zbyt wiele. „Grzeczne dziecko” to (z moich obserwacji) najczęściej dziecko ciche. Zrównoważone (!). Dojrzałe (haha). Samodzielnie i spokojnie się bawiące. Czasem też czyste. Zgodne. Niestety często również: posłuszne, potulne czy karne. W każdym razie trudno orzec jakie. Co innego mamy na myśli, gdy oczekujemy grzeczności w domu, co innego w grupie rówieśników, szczególnie na placu zabaw, na świeżym powietrzu, a co innego – podczas wizyty u babci.
Nierzadko bywa że sami (my, dorośli) nie wiemy, co oznacza nasze oczekiwanie grzeczności od dziecka. A gdybyśmy podrążyli, z dużym prawdopodobieństwem okazałoby się, że „bądź grzeczny” oznacza w istocie „daj mi spokój, daj odpocząć, zdejmij odpowiedzialność, pozwól wyłączyć wieczne stand-by”. Wiecie, że to bardzo mało prawdopodobne, gdy się jest rodzicem? Niezwykle trudno osiągalne dla nas, dorosłych. A co dopiero dla dziecka, od którego chcemy, żeby nas w ten stan wprowadziło! I jeszcze żądamy tego za pomocą zaszyfrowanej komendy. Hm…
Hola!
A ja jednak stanę w obronie tej mojej grzeczności, zgłębianej od lat (naukowo i zawodowo) i praktykowanej od równie wielu. Niezmiennie budzącej moją fascynację i jeszcze więcej pytań (no bo jak to jest, że zwykłe „podasz?” może być bardziej uprzejme niż „podaj proszę”, a jowialne „ty stary byku” może czasem wyrażać więcej szacunku niż najelegantsze „dzień dobry panu”?!).
Słuchajcie, bo grzeczność to nie tylko strasznie pojemne określenie (i magiczne słowa, i wspomniane posłuszeństwo, i kurtuazja, i etykieta, i protokół, i zwroty językowe). Grzeczność jest też szalenie niejednoznaczna. I to dosłownie, w językoznawczym rozumieniu tego słowa. Ma to nawet swoją naukową nazwę: polisemia, czyli wieloznaczność.
Bo z jednej strony rzeczywiście używamy słowa „grzeczność” na określenie cech takich jak: potulność, układność, posłuszeństwo. I to zjawisko jest rzeczywiście mało fortunne w odniesieniu do kształtowania osobowości małych ludzi. Chcemy przecież żeby byli odważni, otwarci na świat i ludzi, umiejący sobie ich zjednywać (czasem jednym uśmiechem lub spojrzeniem). Chcemy dzieci asertywnych, potrafiących poradzić sobie w każdej sytuacji i czujących się swobodnie z innymi bez względu na środowisko, w którym się znajdą.
No właśnie!
I to jest drugie znaczenie grzeczności. To dla mnie najwłaściwsze. To, które w dorosłości utożsamiamy z obyciem, kurtuazją, klasą, sztuką życia. „Grzeczne dziecko” w tym rozumieniu to takie, które szybko chwyta zasady współżycia społecznego, potrafi zachować się stosownie do sytuacji (choć niekoniecznie stosownie do oczekiwań!). To mały dżentelmen, który z szerokim uśmiechem wita ulubioną sąsiadkę, której zwykle okazuje sympatię psikusami. I dziewczynka wręczająca jej bukiet własnoręcznie zerwanych mleczy, w czym absolutnie nie przeszkadzają jej pozdzierane kolana.
Grzeczność w rozumieniu zestawu kompetencji społecznych nie ogranicza. Nie upupia. I nie narzuca miliona trudnych do spełnienia zasad, toksycznych i dla dzieci, i dla rodziców. Grzeczność jako szarmanckość, elegancja, stosowność to uwrażliwienie dziecka na innych, przekazanie mu empatii i szacunku dla ludzi i siebie samego. To także poczucie własnej wartości i umiejętność postrzegania samego siebie jako kogoś wartościowego, równie ważnego jak inni ludzie, życzliwego dla świata. Tak grzecznych dzieci życzę sobie i nam wszystkim.
Wspaniałego dnia dziecka!