Dyskrecja zawodowa

dyskrecja prywatna i biznesowa

I mi się zdarza podsłuchiwać. Niestety, nie zawsze z wyboru.

Jak wiele osób współcześnie, pracuję niekiedy w miejscach publicznych. Czasem z wyboru, czasem z konieczności. W jednym i drugim wypadku staram się wybrać możliwie nieuczęszczane miejsce i zaszyć się w najcichszym kącie. Nie zawsze się udaje.

Podczas dzisiejszego posiedzenia kawiarnianego, przy stoliku obok siedziała para: pani i pan w średnim wieku. Ja – fakt – niecały metr od nich, ale za to wyizolowana od otoczenia słuchawkami. Muszę najwyraźniej zainwestować w model z lepszym wygłuszaczem, bo obecne, wespół z mikrodystansem między mną a państwem, nie zdołały wykluczyć mnie z ich rozmowy.

Precyzyjne informacje

Oto, czego dowiedziałam się w trakcie godzinnego pobytu w zatłoczonej, maleńkiej kawiarni (rzecz działa się w sercu jednego z warszawskich centrów handlowych):

  1. Pani pracuje w branży edukacji
  2. Złożyła właśnie wypowiedzenie i kończy pracę 31 sierpnia (musiała wysłać je pocztą, bo nie chciano go przyjąć)
  3. Jej organizacja współpracuje na stałe ze środowiskiem kościelnym
  4. Wszyscy jej współpracownicy to nieroby
  5. Na przykład Ojciec X mógł już dawno objąć swoje stanowisko dyrektorskie, ale jest leniem
  6. Rozmówca pani ma skończonych 51 lat, ma też żonę i dwie córki

Narracja wszystkich punktów należała do pani. Także ostatniego. A „X” jest ode mnie, nazwisko Ojca też jest mi znane.

Co ciekawe, towarzysz komunikatywnej pani również opowiadał jej dużo o sobie. Ale robił to tak, że nie wiem o nim nic. Poza tym, czego sam nie zdradził. Nie wiem nawet, jak brzmiał jego głos i jaki przybrał ton, nie wspominając o tym, co, i na jaki temat mówił. A szkoda, musiał mieć sporo ciekawego do powiedzenia, bo pani podsumowała jego wywód słowami: „Kurczę, brakuje mi takiej twojej zdroworozsądkowości”.

Nie dowiem się już nigdy, czym konkretnie pan zasłużył na ów komplement, ale pomyślałam sobie, że „zdroworozsądkowość” musi być bardzo ekspansywną cechą osobowości. Jak już człowieka dopadnie, panoszy się i w relacjach międzyludzkich, i kulturze osobistej, i w poczuciu taktu: co wypada, a czego nie w miejscach publicznych. Bo, jak widać, dało się. Pan o zdroworozsądkowym podejściu zachował dyskrecję, choć nasze krzesła niemal się stykały. Siedział bliżej mnie niż jego towarzyszka.

Niestosowność o wielu wymiarach

Zbyt głośne mówienie jest niestosowne przede wszystkim z punktu widzenia osobistej kultury. Lekceważymy w ten sposób innych gości kawiarni i ich ważne, bo osobiste sprawy, choćby było to spędzenie kwadransa w milczeniu i nad filiżanką kawy. Nie wspominając już o czytaniu, rozmowie, czy spotkaniach służbowych. A poza zakłóceniem czysto technicznym: nie każdy ma naturę podsłuchiwacza i nie każdy z przyjemnością posłucha o mniej lub bardziej pikantnych szczegółach życia innych.

Głośne mówienie to też brak szacunku dla rozmówcy. Być może towarzysz wspomnianej pani nie miał nic przeciwko upublicznianiu swojej prywatności. Nie wiem, ale wiem, że pani, która je upubliczniła, też tego nie wie. A refleksja w tej sprawie przyjdzie – jeśli w ogóle – zbyt późno.

Pani szastająca decybelami nie okazała szacunku także do samej siebie. A przynajmniej do tej części swojej tożsamości, która aspiruje do profesjonalizmu. Że aspiruje – nie mam wątpliwości. Po co inaczej z takim zaangażowaniem rozprawiałaby o sprawach zawodowych podczas miłego spotkania przy kawie?

A co na to firma?

Opisywana sytuacja jest oczywiście niezgodna z zasadami kultury biznesu. Stanowi naruszenie podstawowej dyskrecji zawodowej. Ale to nie jedyne problemy. Mamy przecież do czynienia z okolicznościami, w których postronny słuchacz nabywa w sposób nieuprawniony wiedzę o tym, co powinno pozostać wewnętrzną informacją firmy lub organizacji. Potencjalnie wartą miliony. Albo bankructwo. A bardzo prawdopodobnie: naruszającą dobre imię firmy, całej branży oraz wspomnianych z nazwiska osób. Przecież nigdy nie wiemy, kto siedzi przy stoliku obok. A świat naprawdę jest mały.

„Zabrońmy mówienia o firmie!” – podsuwali remedium uczestnicy niejednego szkolenia, dodając sugestywne propozycje kar. Przyznaję, że niektóre rzeczywiście miały potencjał, jednak z punktu widzenia praktyka komunikacji, widzę mały kłopot: jesteśmy ludźmi. Plotkować będziemy zawsze. I zawsze będziemy łamać narzucone zasady (a to akurat piękne, bo zapewnia różnorodność). Kluczem jest raczej praca nad motywacją wewnętrzną wszystkich interesariuszy firmy. Budowanie świadomości, że warto w dobrze pojętym własnym interesie dbać o swój wizerunek profesjonalisty, a tak swobodne dzielenie się poufnymi informacjami z opinią publiczną może mocno go nadszarpnąć. Czyli: jeśli rozmawiamy o sprawach zawodowych, bez znaczenia, jakiej rangi, starajmy się to robić na osobności. Dyskretnie. A jeśli się nie da: mówimy tak cicho, jak pan ze stolika obok mnie. Aby to, co omawiane, trafiło tylko do naszego rozmówcy.

A jednak da się!

Dobrze też unikać szczegółów, dotyczących firmy, konkretnych osób, miejsc i wydarzeń. Da się przecież opowiedzieć świetną anegdotkę, zastępując wspomniane drażliwe informacje dowcipnymi omówieniami. Albo omówieniami po prostu. Ba, można nawet dodać tym sobie gawędziarskiego sznytu. Mam znajomego, który opowiadając o sprawach służbowych, zawsze, gdy dochodzi do nazwiska, robi krótką pauzę i proponuje coś w rodzaju: „Nazwijmy go może Panem Szefciem”; „Pani Halinka, to jej pseudonim artystyczny…”. Uwielbiam słuchać jego opowieści! Publiczność ma wszystkie potrzebne szczegóły. Wie, kim jest omawiana osoba w relacji do opowiadającego. A natrętne nazwiska i nazwy własne nie odciągają ich uwagi od sedna anegdoty.

Wracając do rozmowy pary obok: to, że jestem w stanie zrekonstruować tyle szczegółowych informacji po ich przypadkowym zasłyszeniu, świadczy też o niezbyt kulturalnym podejściu wspomnianej pani do rozmowy. Jej opowieść miała postać przydługiego monologu, po którym nastąpiła zgrabna wokalizacja pauzy o brzmieniu: „No, a co u ciebie?”. To dzięki potoczystej, nieprzerwanej i wartkiej narracji zarejestrowałam tyle szczegółów. W innym wypadku, gdyby rozmowa miała postać naprzemiennych, nawiązujących do siebie wypowiedzi (przecież kwestie drugiej strony były dla mnie niesłyszalne), nie zarejestrowałabym aż tyle detali, będąc zajęta własnymi sprawami.

Ściszmy. I rozmawiajmy (z zachowaniem zasad dyskrecji zawodowej, oczywiście). Wiem, że to coraz trudniejsze w dobie komunikatorów, esemesów, tweetów, statusów na Facebooku. Gdzie w kilka sekund odkrywczą myśl przekuwamy w lapidarne, atrakcyjne zdanie i publikujemy, pozostałym interlokutorom dając szansę wypowiedzi post factum, w postaci lajku albo wścieku. A nawet – znajcie łaskę pana! – komentarza pod postem! Mając przed sobą żywą osobę, czerpmy przyjemność rozmowy. Słuchajmy, opowiadajmy (byle cicho i dyskretnie), śmiejmy się, i to nawet, jeśli śmiech mamy nieco zbyt głośny. Śmiechem wyrządzimy zdecydowanie mniej potencjalnej krzywdy niż bezmyślnym paplaniem. I tak!, w biznesie na śmiech też jest miejsce. Zaszczytniejsze niż na plotki.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn