Trump złamał protokół dyplomatyczny!

złamanie zasad protokołu dyplomatycznego

Naprawdę? Nie wierzę, on by nigdy!

Szczególnie plotkarskie media ekscytują się każdą świeżutką gafą sław, władz i innych osób publicznych. Każde naruszenie etykiety, a nawet zwykła niezręczność, to materiał na małą lub dużą sensację. Na liczne interpretacje i nadinterpretacje: co autor miał na myśli, zachowując się tak? Zrobił to celowo czy nie? Czy przeprosi?

Litości!

Po kim jak po kim, ale czy po Donaldzie Trumpie ktoś oczekuje wyrafinowanej dyplomacji i kurtuazji? Pierwszy raz zdarzyło mu się naruszenie zasad dyplomacji? Aktualny prezydent USA to niezwykle barwna postać, o ogromnym potencjale perswazyjnym. Jego zachowanie ma duży ładunek retoryczny i wspiera budowanie wizerunku prezydenta, bez względu na to, czy ten akurat coś mówi, czy nie. Zainteresowanych na poważnie retoryką Donalda Trumpa odsyłam do aktualnego numeru pisma „Res Rhetorica”, które współtworzę.

A wracając do samej etykiety, mam wrażenie, że narosło wokół niej wiele legend i przekłamań, podobnie zresztą, jak wokół kodeksów zachowań w ogóle (patrz: karykatura obycia towarzyskiego w programach typu „Projekt Lady”). Mieszają nam się pojęcia, ucieka sens skodyfikowanych zachowań, zmienia się znaczenie i funkcja etykiety we współczesnym świecie. Nie wiemy, gdzie szukać wiedzy na ten temat, mylimy normy obyczajowe z zawodowymi, a media prowadzą hodowlę samozwańczych ekspertów od „manier”, groteskowo łączących odpryski wiedzy z próbą ich demonstracji we własnym zachowaniu i jednocześnie ze specyfiką funkcjonowania w showbiznesie. Wychodzi z tego kurtuazyjny frankenstein, fotogenicznie uśmiechnięty, w spódnicy na przepisowe dwa centymetry przed kolano, dekoltem do pępka, jedną ręką mistrzowsko obsługujący nożyk do owoców, a drugą demonstrujący do kamery najmodniejszy gest.

Nie jesteśmy błękitnokrwiści

Świat się zmienia, i podejście do etykiety się zmienia. Nadal są światy, w których znaczy ona niemal wszystko. Dla znaczącej większości jest to jednak bliżej nieokreślony zbiór bardzo szczegółowych zasad z każdej dziedziny stosownego zachowania się. Dotyczący tylko wąskiego grona elit, ale w sumie dobrze im tak. Wylegują się krezusy cały dzień, to niech chociaż formułki powkuwają.

O tak, zasad etykiety jest bardzo dużo. Szczególnie tej o najwyższym stopniu formalizacji, na szczeblu międzynarodowym. Irytuje mnie, gdy ktoś uzasadnia konieczność ich wkucia, mówiąc: „to od nich zależą: bezpieczeństwo kraju i nasze poprawne stosunki z X”. Hm, naprawdę? A nie od naszego zachowania się z szacunkiem wobec drugiej strony? Brzmi prosto, ale tak wielu osobom sprawiała ta prosta instrukcja trudność, że musiano wymyślić masę doszczegółowień, żeby ją uprościć. A potem jeszcze jedną masę, i jeszcze kolejną. A potem nazwano te góry doszczegółowień etykietą. I doszczegóławia się je nadal, bez przerwy.

A może by tak…?

Swoboda zachowania i pewność siebie w każdym towarzystwie, w różnych sytuacjach, szczególnie „trudnych” – to po to wymyślono etykietę. Żeby ułatwić, nie utrudnić życie. I uprośćmy je sobie sami: uprzejmość i szacunek dla rozmówcy często wystarczą.

Nie postuluję spalenia etykiety na stosie. Jako trener i wykładowca etykiety, proponuję ją nawet intronizować. Uderza mnie jednak wciąż od lat sposób myślenia o etykiecie, jako czymś symbolicznym i odległym. I niedostrzeganie jej związku ze zwykłą codzienną uprzejmością i życzliwym nastawieniem do świata.

Co jakiś czas przeciekają do mediów pikantne smaczki na temat złamania przez kogoś znanego jakiegoś kodeksu, naruszenia zasad obyczajowych. Z jednej strony pokazują one, jak szczegółowe i durne problemy pierwszego świata ma elita. I my, jej widownia. Z drugiej strony, poprawiają humor, bo przecież miło, że sami nie musimy takim zasadom podlegać (ale co innego pokazywać je u innych! Wytykać i pouczać!)

Wykalkulowana niestosowność?

Nie zdziwiłoby mnie, gdyby zachowania Donalda Trumpa, nazywane „naruszeniem zasad dyplomacji” czy “złamaniem protokółu”, były działaniami zamierzonymi. Taki przaśny sposób demonstrowania swojej siły poprzez „a w d… mam tę waszą etykietę i to, co dla was jest ważne”. Czyli celowe naruszenie zasady szacunku dla drugiej osoby i dla tego, co dla niej istotne. Po co? Ano po to, by narzucić sposób myślenia o sobie: w końcu jest prezydentem USA i wolno mu wszystko. No kto zabroni?

Innym powodem tego typu zachowania, jeśli było zamierzone, może być chęć ukrycia nieznajomości etykiety. Kilka spektakularnych „gaf” w dość oczywistych sytuacjach pomoże nasunąć obserwatorom myśl o tym, co powyżej. Że Trump ma w nosie etykietę i nie stosuje się do niej, bo nie chce. Albo nie ma ochoty. Któż się wtedy domyśli, że za takim kamuflażem stoi rzeczywista niewiedza na temat tego, jak się zwracać do monarchini lub jakimi sztućcami się posłużyć? W tych pomniejszych sytuacjach trudno o demonstrację siły i agresji, wiążącej się z narzucaniem własnego zdania. Co innego w sytuacjach kluczowych, śledzonych z zapartym tchem w oczekiwaniu na niewerbalny sygnał: władca czy poddany?

Wystarczy odpowiednia dawka pewności siebie, szczypta samozadowolenia, a przylega do nas łatka tego, co „ma etykietę gdzieś”. Bo posiadanie etykiety „gdzieś” wiążemy stereotypowo ze sprawczością, siłą, władzą. I odwrotnie, nabycie znajomości pewnego kodeksu zachowań wydaje się skutkować osłabieniem, chroniczną uległością i nieśmiałością, utratą asertywności. No dobrze, trudno doszukiwać się ich u Trumpa, więc chyba jednak należy do „gdziesiów”.

Inny scenariusz

A może przestrzeliłam z przypisywaniem intencji i zachowanie Trumpa to jest zwykła ignorancja? Nikt nie uczył go, w którym szeregu iść za królową, bo Ameryka, jak wiadomo, króla nie potrzebuje. Do polityki najwyższego szczebla prezydent wskoczył wprost z biznesu. Jako szef mocarstwa dyktuje swoje warunki. A w dodatku jest przyzwyczajony do tego, że pieniądze otworzą mu każde drzwi. Na co mu zatem etykieta i uprzejmość w ogóle? A skoro żadnego kodeksu tam u siebie, za oceanem, nie potrzebuje, to mogło mu przecież nie przyjść do głowy, że warto się ich nauczyć na potrzeby innych sytuacji. I innych ludzi.

Tym innym życzę zawsze jedynie takich problemów. I świadomości ograniczeń roli, do której aspirują. Człowiek światowy nie krytykuje bowiem niekonstruktywnie. I nie szuka sensacji w zachowaniu innych. Woli się skupić na codziennych, na szczęście niemedialnych, aktach uprzejmości.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn