O tym, że o religii i polityce nie wypada – ani z obcymi, ani przy rodzinnym stole – to wiemy. Choć w praktyce bywa oczywiście różnie. O czym jeszcze lepiej nie paplać?
- O oczekiwanym spadku. „Mam sędziwą mamę i teściową. Jak tylko któraś zamknie oczy, to sprzedaję jej mieszkanie i kupuję większe, z ogrodem” – uraczył mnie niedawno swoimi planami całkiem obcy człowiek. Spotkaliśmy się ze trzy razy w życiu, na potrzeby jednego projektu. Nie zaprzyjaźniliśmy. Dalsza współpraca jest bardzo mało prawdopodobna, podobnie jak dalsze zacieśnianie znajomości. A mimo nie do końca mi wygodnie z wiedzą, na czyj koniec czeka ten człowiek i z jakimi nadziejami wiąże swoją przyszłość. Taka to była zapadająca w pamięć small talk.
- O swoich miłosnych podbojach. Wcale nie dlatego, że chwaląc się nimi, możesz zrazić słuchacza/słuchaczkę do siebie. Wśród trofeów może być jej koleżanka lub siostra. Albo ona sama, w skrajnym przypadku – nierozpoznana przez ciebie. Jest takie powiedzenie, dość krzywdzące dla obu stron, że liczbę erotycznych zdobyczy mężczyzny należy podzielić przez trzy, a kobiety – pomnożyć przez trzy (ziarno prawdy w nim sprawia, że w trzecim i czwartym zdaniu tego akapitu czytasz raczej o zdobyczach męskich). Tymczasem, jakkolwiek by nie było, spraw intymnych po prostu nie czynimy tematem pogawędki.
- O tym, co ci dolega. Pewnie się domyślasz, że „ten paznokieć, co to sobie naderwałam, cały czas się paprze” to nie jest właściwa odpowiedź na pytanie „Co słychać?”. Ale szczegóły dotyczące naszego stanu zdrowia wcale nie muszą być drastyczne i realistycznie szczegółowe, żeby zniechęcić do nas rozmówcę. Wystarczy powtarzane z dużą częstotliwością narzekanie na konkretną przypadłość. Albo przydługi opis wypadków, które doprowadziły nas do obecnego stanu. Traktujmy small talk jako okoliczność pozwalającą oderwać się choć na chwilę od ewentualnego cierpienia. Uszanujmy zainteresowanie rozmówcy naszymi sprawami i nagródźmy to, że pyta, zwięzłą odpowiedzią. Nam samym też lepiej zrobi rozprawianie o pozytywach, niż skupianie się na tym, co i gdzie boli, rwie czy strzyka.
- O intymnych sprawach partnera. Bo nawet zupełna wspólnota małżeńska powinna mieć jakieś granice. Osoby spoza tego intymnego, nomen omen, układu, nie powinny mieć wstępu do naszej seksualności, ale też do sfery wstydliwych wspomnień z dzieciństwa, popełnianych gaf czy napotykanych trudności. Powierzanie tajemnic partnera przyjaciółce/przyjacielowi, choćby w dobrych intencjach, nie świadczy o nas najlepiej. A już na pewno czynienie jej/jego wad czy słabości przedmiotem small talk nie mieści się za bardzo w kanonie towarzyskiego obycia.
- O najmądrzejszym, najpiękniejszym i najlepiej rozwiniętym z dzieci. Czyli o Twoim. Umówmy się: zdanie lub dwa na temat talentów Karolka czy urody Zosi każdy przełknie. Nawet ucieszy się i mile połechce rodzicielską dumę. Ale jeżeli osiągnięcia dzieci to jedyne, o czym potrafimy rozprawiać z każdym i bez końca – powinna nam się zapalić czerwona lampka. Grunt, żeby do tego swojego największego sukcesu życiowego podchodzić z niewielkim choćby dystansem. Jak na przykład mój własny mąż, którego najmilsza „rodzicielska” rozmowa dała się podsumować w krótkich słowach: „Jeszcze nigdy mi się tak dobrze nie rozmawiało z taksówkarzem! Ja mówiłem cały czas o swoim synu, on o swoim, wiadomo, w ogóle się nie słuchaliśmy, ale pożegnaliśmy się uchachani i jak starzy kumple. Przemiły człowiek!”
Please follow and like us: