Wysiedziało się trochę tych godzin w boksie, albo i bez. Twarzą w twarz, oddechem w oddech, ekranem w ekran. A to dopiero początek.
- Poprawianie urody. Nasze biurko – nasza twierdza, ale nawet najbardziej dizajnerskie opakowania kosmetyków powinny na nim co najwyżej stać. Miejscem właściwym dla ich używania jest łazienka. Tam pudrujemy nosek, czeszemy włosy, poprawiamy rzęsy i usta, także tam kremujemy dłonie. I tam używamy dezodorantu czy wody toaletowej, jeżeli już koniecznie musimy.
- Śledzie, cebula, czosnek, kalafior, ser o aromacie długo używanych skarpet – znacie te rozbudowane nuty zapachowe? Dań z tymi i podobnymi składnikami w ogóle nie przynosimy do pracy, nie mówiąc o wnoszeniu (i spożywaniu!) ich do miejsc wspólnych. Elementem biurowego savoir-vivre’u jest też niejadanie intensywnie pachnących potraw bezpośrednio przed pracą lub w przerwie lunchowej. Zapach, którego my nie czujemy, dla innych może być bardzo dotkliwy.
- Rozwijając i parafrazując: nie pachnimy się do biura jak szczur na otwarcie kanału. Nawet najpiękniejszy zapach, lecz w zbyt dużym stężeniu, może przyprawiać otoczenie o mdłości. I skutecznie zrazić do nas innych, choćby nasz biurowy savoir-vivre poza tym był bez zarzutu.
- Problemem może być głośne słuchanie muzyki – nieważne, czy słuchasz Rammsteina, The Ramones, Rachmaninova czy Rihanny. Zawsze komuś może to przeszkadzać. Dlatego we wspólnej przestrzeni w pracy nie puszczamy muzyki z osobistego komputera, jeżeli to tylko nasza zachcianka. A jeżeli słuchamy jej w słuchawkach – zadbajmy ich dobre wygłuszenie. Kompromisu wymaga także wspólnie słuchana stacja radiowa czy grupowe ustalenia na temat muzyki, którą włączamy na przykład w pokoju współdzielonym z czterema koleżankami. Warto ustalić nie tylko rodzaj muzyki, także głośność, bo każdy z nas koncentruje się w innych warunkach.
- Nucenie pod nosem – cokolwiek Ci w duszy gra, dobrze, aby zostało tam, albo przeniosło się najdalej do głowy. Podśpiewywanie pod nosem, mruczenie, gwizdanie – Ty możesz sobie nie zdawać z nich sprawy. A komuś dwa biurka dalej może to szarpać nerwy.
- Zaprzeczeniem savoir-vivre’u w biurze jest też na przykład zdejmowanie butów, które uwierają (nie mylić ze zmianą obuwia na biurowe po przyjściu do pracy). Tak jak innego typu sposoby na „ulżenie sobie”. Na przykład rozpinanie guzika od spodni po solidnym obiedzie. Naprawdę, jeżeli już naprawdę musimy, to zróbmy to dyskretnie. W łazience. Po cichu. I nie chwalmy się na głos: „musiałam się rozpiąć, bo zaraz eksploduję”.
- Także upał czasem potrafi dać w kość, nie ma rady. Ale pamiętajmy, że różne „chałupnicze” sposoby na chłodzenie się– rozpinanie koszuli, moczenie włosów, usilne wachlowanie się – nie są w zgodzie z biurowym savoir-vivre’em i w miejscu pracy w ogóle. Aha, i skoro już przy chłodzeniu jesteśmy: nie zagarniajmy łapczywie jedynego działającego w pomieszczeniu wentylatora i nie ustawiajmy go na własnym biurku. Kto pierwszy, ten lepszy to średnie motto dla dobrze wychowanej osoby.
- O odgłosach fizjologicznych chyba wstyd pisać? Raczej powszechnie wiadomym jest, że siarczysta aprobata z głębi trzewi dla spożytego właśnie posiłku nie przynależy do naszej kultury. Open space to miejsce, gdzie staramy się zadbać zarówno o odgłosy, których jesteśmy sprawcami (strzelanie palcami, głośne przełykanie, siorbanie), jak i te, na które mamy wpływ pośredni (uporczywe westchnienia, chrząkanie z powodu wyschniętego gardła czy burczenie w brzuchu).
- A gdy już zaspokoimy wilczy apetyt, zadbajmy o niepozostawianie bałaganu na biurku. To przecież nasz kubek, nasz talerz po sałatce i nasza chusteczka, a inni jak nie chcą, to nie muszą patrzeć. I nawet nie mogą, bo starannie obudowaliśmy je parawanem z kuwety z dokumentami lub stosami papierów. Albo torebką. Bałagan na biurku, szczególnie związany z jedzeniem, nie tylko słabo świadczy o poziomie biurowego savoir-vivre’u, ale i jest katastrofogenny. Ile razy zdarzyło Wam się rozlać na dokumenty lub klawiaturę poranną, zimną już kawę, której nie było czasu wynieść do kuchni? Albo włożyć rękaw w talerz z resztką sosu? Ja naprawdę dobrze znam dni, kiedy pracy jest tyle, że nawet do toalety nie ma jak wyjść. Ale warto pomyśleć wtedy o jakimś kolektywnym rozwiązaniu problemu, na przykład ustalić dyżury: może niech mniej zajęta danego dnia koleżanka sprzątnie swoje rzeczy i nasze, a jutro się odwdzięczymy?
- Nie oglądajmy na służbowym ekranie rzeczy, które mogą rozpraszać współpracowników. Nie chodzi już raczej o filmy dla dorosłych i proste gry systemowe, bo ta epoka przeminęła w dobie ogólnodostępnych prywatnych komputerów, prawda? Odciągać innych od pracy mogą zarówno nasze prywatne zdjęcia (mniej lub bardziej roznegliżowane), ulubione śmieszne filmiki ze zwierzakami albo fail compilations, prowadzona przez cały dzień i przeplatana wzajemnym wysyłaniem fotek rozmowa z ukochanym na czacie czy nawet kompulsywne przewijanie naszego „walla”.
- Gesty prywatne. Pewnie z grubsza wiecie, na czym polega biurowy savoir-vivre, więc nie pozwalacie sobie na przykład na dłubanie w nosie albo w zębach czy uszach. Choćby akurat wszyscy wokół byli na przerwie lunchowej albo odwróceni do nas plecami. Warto też jednak powstrzymać się od drapania się, przeczesywania palcami włosów, nerwowego skubania skóry, wyrywania brwi czy wąsów, „przeciwzmarszczkowego” oklepywania podbródka…
- Prywatne rozmowy telefoniczne „…i, nie uwierzysz, ale mam prawdziwą petardę. Co? Nie, nie schlałam się, głupia! Spotkałam wczoraj tego gościa, z którym ostatnio… no wiesz. Na początku udawałam, że się nie znamy, że taka niby nieprzystępna jestem, a potem tańczyliśmy. No, a jak myślisz? Znowu skończyliśmy u niego. Nieee… chyba nic z tego nie będzie, bo on pracuje w Płocku, tu przyjeżdża tylko na weekendy. A nie wiem, może…” A poza tym nic nie poradzę na to, że niedościgłym wzorem parodii niedyskretnej i mało kulturalnej rozmowy telefonicznej pozostaje dla mnie od lat Maciej Stuhr. W swoim skeczu „Rozmowa telefoniczna 1” sprzed… kurczę, kilkunastu lat. Coś takiego. A aktualne jak nigdy.
Please follow and like us: