Jak jedziesz, baranie?!

kultura kierowcy

Też znacie ludzi, których auta mają na wyposażeniu gadające klaksony?

Kiedy kupowałam swój pierwszy samochód, tak się złożyło, że miałam niewielkie doświadczenie za kierownicą, choć prawo jazdy już od kilku lat. Trudów początkującego kierowcy nie zmniejszał fakt, że zaczynałam jeździć po Warszawie – mieście z ogromną liczbą gigantycznych rond, nieoczywistych skrzyżowań, ogromniastych arterii. Usłyszałam wtedy od kolegi bezcenną radę. „Naucz się ignorować trąbienie, potem pójdzie ci już z górki”.

Ulżyło ci? To chociaż tyle, bo z celem się mijasz

Złotousty. Nic tak nie potęguje stresu, irytacji i innych negatywnych emocji, jak uporczywy dźwięk klaksonu. Nic tak nie utrudnia zielonemu kierowcy wymyślenia sensownego wyjścia z sytuacji, w której blokuje naraz trzy pasy ruchu. Nic tak nie przygnębia, jak widok człowieka w mijającym Cię wściekle aucie, z twarzą wykrzywioną grymasem złości, czasem stukającego się wymownie w czoło.

Mamy, jako społeczeństwo, poważny problem z kulturą na drodze. Jesteśmy zestresowani, poirytowani, pod presją czasu. I chętnie korzystamy z pretekstu do wyładowania się, jakim jest początkujący zawalidroga. Pociąga nas magia skuteczności (nasz klakson usłyszą wszyscy w promieniu kilometra), „asertywności” (a niech wie, jak źle jeździ, idiotka!), złudnej anonimowości (no widać moją twarz, ale nie zna ani mojego nazwiska, ani stanowiska), dystansu (no przecież tu do mnie nie przyjdzie, na środku skrzyżowania). Wreszcie: autorytetu Kierowcy Obytego w Wielkim Mieście i Szychy: „Halo, ja tu się spieszę na Wielce Ważne Spotkanie” (chociaż to ja jestem Ważniak, więc na mnie pionki powinny czekać). „Spadaj, szkoda mojego cennego czasu” (chociaż takim Szychom płacą przecież za efektywność, a nie dziesięć wysiedzianych, za przeproszeniem, dupogodzin). „A poza tym to po mieście trzeba umieć jeździć, o”! To tylko mała próbka naszej rodzimej kultury na drodze.

„Znowu chcę tam być!”

Zakochałam się od pierwszego dźwięku w sposobie korzystania z klaksonu przez azjatyckich kierowców. Może zresztą nie powinnam uogólniać, więc powiem, co widziałam i słyszałam na własne oczy i uszy. Weźmy taką Dżakartę, w pierwszej piątce najbardziej ludnych miast świata (według różnych szacunków ok. 9-11 mln mieszkańców). Kultura na drodze zupełnie odmienna od naszej. Ruch uliczny jest tam przerażający, nawet dla wytrawnego europejskiego kierowcy. Pojazdów – miliony. Sytuacji, gdy ktoś zajeżdża komuś drogę, wciska się siłą, wyjeżdża niespodziewanie z podporządkowanej – zgadnijcie. A to wszystko na ulicach, gdzie większość stanowią przeładowane skutery. Podróżuje nimi nawet pięć osób, przewożone jest całe stoisko handlowe wraz z poukładanym towarem albo… stado kurczaków. Mam nadzieję, że uda mi się odkopać stosowne zdjęcie. W każdym razie ulice sprawiają wrażenie wartkich, nieuregulowanych, różnobarwnych rzek, nie mają też udziwnień takich, jak przejścia dla pieszych czy wysepki.

Kierowcy w Dżakarcie także mają mówiące klaksony, zupełnie jak nasi rodzimi mistrzowie kierownicy. Mówiące, to znaczy takie, po których rozbrzmieniu słyszymy wyraźny werbalny komunikat. Tyle, że tam brzmi on: „Uważaj, jadę:)”. I naprawdę okraszony jest uśmiechem. Przycisk klaksonu naciska się tam lekko i od niechcenia, ot, tyle tylko, żeby  wybrzmiał. I jest to zupełnie inny dźwięk niż u nas, co raczej nie jest zależne od technologii. Brzmi wesoło i skocznie. Podkreśla rytm tamtejszej dynamiki jazdy i jest jej nieodłącznym leitmotivem. Tamtejsi kierowcy trąbią bardzo często. I bardzo od niechcenia. Nie wkłada się tam w naciśnięcie klaksonu całej energii. Nie przenosi ciężaru ciała na otwartą dłoń albo pięść uderzającą w klakson, nie napina się tak, by poczerwieniały policzki i nabrzmiały żyły. W Dżakarcie obsługa klaksonu przypomina sposób obchodzenia się z przyciskami smartfonu.

Empatia za kółkiem

Klaksony w Dżakarcie robią to, co powinny robić klaksony na całym świecie. Zwracają czyjąś uwagę, ale bez dokładania stresu, bez rozpraszania. I bez wywrzaskiwania frustracji swojego użytkownika. Bo może pierdołowata jazda tego z przodu wynika akurat z faktu, że koncentruje on wszystkie siły, aby ominąć zwierzaka, który pakuje mu się pod koła? A może zasłabł od upału i nie do końca panuje nad kierownicą? Albo ma w aucie rozkrzyczane wniebogłosy niemowlę, które musi jak najszybciej dostarczyć do szpitala? Chociaż nie, w tej ostatniej sytuacji poziom decybeli w aucie unieważnia wszelkie klaksony i kasuje irytację. Niemowlęta mają taką moc.

Ja też bywam zawalidrogą (w Europie, w Azji gdzież bym śmiała). I nawet nie trzeba mi powyższych katastrof, wystarczy, że mam gorszy dzień, słabszą koncentrację.

Też mi się zdarza wkurzać na innych kierowców. I zapomnieć, że istnieje coś takiego, jak kultura na drodze. Najbardziej wtedy, kiedy ktoś jedzie bardzo łamagowato, obecny w aucie mężczyzna komentuje evergreenem „pewnie kobieta”, i chwilę potem, przy wymijaniu, okazuje się, że to naprawdę kobieta.

Pomyśl, czy warto

Ale dziś jestem już innym kierowcą niż ten z początków nauki jazdy. Jestem też uczestnikiem ruchu drogowego na wiele różnych sposobów. Prowadzę samochody, motocykle, jeżdżę rowerem, czasem na rolkach, chodzę pieszo. Jestem wdzięczna, że istnieją klaksony, ale staram się ich nie używać. Ćwiczę cierpliwość i wspominam własne początki albo gafy na drodze. Przepraszająco podnoszę rękę i uśmiecham się, kiedy to mi zdarza się utrudnić komuś jazdę. A najszerzej uśmiecham się, kiedy na mój klakson, użyty „po azjatycku”, osoba do której jest ten sygnał kierowany, wychyla się w moją stronę z uśmiechem i przepraszającym gestem dłoni. No całkiem jakby wyszło słońce nad smutnymi skrzyżowaniami stolicy!

Za jedne z najcenniejszych umiejętności kierowców uważam: empatię i wstrzemięźliwość w korzystaniu z klaksonu. Używanie go wtedy, kiedy jest to naprawdę konieczne. I może jeszcze cierpliwość. Pamięć o tym, że każdy z nas kiedyś się uczył i każdy bywa czasem takim grającym na nerwach zawalidrogą. Bo driftu nauczymy się na torze, a dachowanie da się przećwiczyć na symulatorze. Płynności jazdy nabieramy z czasem, a manewry wypracowujemy, jeżdżąc często i w różnych warunkach. Tak jak podzielność uwagi, koordynację ruchów (przydaje się nie tylko przy manualnej skrzyni), czy umiejętność przewidywania zachowań innych kierowców i pieszych. Wszystkich tych technicznych umiejętności jazdy uczymy się automatycznie, poprzez praktykę. Te mentalne, z początku akapitu, musimy praktykować świadomie.

Po prostu odpuść czasem. Daj mu szansę, nie stresuj dodatkowo. Poczekaj pięć sekund dłużej. Nerwowe przyduszenie klaksonu niewiele pomoże. Temu, na kogo trąbisz i Tobie, bo w ten sposób wcale nie rozładujesz frustracji. Napędzisz ją. Być może także u innych. I jeszcze ciśnienie Ci wzrośnie, a na co Ci to? Przecież chodzi raczej o to, by poczuć się swobodnie. Także za kółkiem.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn