Prosty język robi furorę. Firmy chcą mówić prosto do klienta, organizacje też chcą prosto – do podopiecznych, ofiarodawców i wolontariuszy. Instytucje państwowe do niedawna wolały mówić trudno. Aż się okazało, że proste mówienie odejmuje pracy. Nie trzeba powtarzać, tłumaczyć, umawiać. I to bez tracenia autorytetu. Czym jest prosty język?
Prosty język to skrótowa nazwa na taki styl porozumiewania się, który będzie zrozumiały i skuteczny. Powinien być łatwo pojmowalny dla każdego, z choćby mikrą wiedzą i obyciem w społeczeństwie, z dysfunkcjami, które sprawiają, że gorzej rozumiemy, widzimy, słyszymy. Prosty język to bliski krewny języka włączającego (inkluzywnego), który zgodnie z ideą równych praw – ma być dla wszystkich. Prosty język ułatwia porozumienie, oszczędza czas i nerwy. Nie tworzy barier, ustanawia bardziej partnerską relację pomiędzy porozumiewającymi się i dzięki temu stwarza dobre warunki do współpracy.
Przede wszystkim jednak jasno mówi nam, co powinniśmy zrobić, co się wydarzyło, co jest naszym prawem lub obowiązkiem. Wiele już powiedziano i napisano o prostym języku, jego dojrzałą formę wdraża się czasem nawet latami. A mimo to pokuszę się o kilka podstawowych zasad, do zastosowania od razu – i to z wielkim efektem:
- Krótkie zdania – oczywiście chwalebna jest umiejętność tworzenia zdań wielokrotnie podrzędnie złożonych. I świetnie pasują one do niektórych gatunków literatury, oddają erudycję i kunszt gramatyczny autora. W tekstach użytkowych jednak najlepsze zdania to krótkie zdania. Kilkuwyrazowe, nie kilkuwersowe. Takie, w których nie trzeba wracać do początku, aby sprawdzić, kogo dotyczy czasownik znaleziony na końcu. Takie, w których nie zdążymy stracić rytmu, czytając je na głos. Nawet we wspomnianej literaturze pięknej mniej może znaczyć więcej. „Ołowiane chmury zawisły nad miastem. Niebo było stalowoszare i nabrzmiałe. Jaskółki latały coraz niżej. Powoli ciężkie krople zaczynały gonić jedna drugą” czyta się lepiej niż „Ołowiane chmury zawisły nad miastem, niebo było stalowoszare i nabrzmiałe, jaskółki latały coraz niżej; powoli ciężkie krople zaczynały gonić jedna drugą”.
- Proste słowa – profesjolekty i socjolekty (czyli takie odmiany funkcjonalne języka, które charakterystyczne są dla danych grup zawodowych czy społecznych), wykształciły własne słowa lub ich nowe znaczenia. Dzięki temu członkowie społeczności w mgnieniu oka potrafią zrozumieć, o co chodzi rozmówcy, gdy ten mówi: „szpigiel”, „apacz”, „watra”, „buda” czy „shorty” (nie te spodnie na lato), nie wspominając o asapach i dedlajnach. Wszystko dobrze, póki rozmawiamy z kimś z naszego środowiska. Prosty język preferuje jednak słowa, których znaczenie rozpoznawane jest powszechnie i bezbłędnie, które nie wymagają ekwilibrystyki języka przy wymawianiu i które mają 2-3 sylaby. „Konstantynopolitańczykowianeczka” nie bardzo tu pasuje.
- Strona czynna zamiast biernej. Modny, bo i wszechobecny jest język angielski, a w nim strona bierna króluje. Nic dziwnego, że my, użytkownicy polszczyzny przenikanej w coraz większym stopniu melodią anglosaską, także porywamy się na stronę bierną. Prosty język stawia jednak na naturalniejszą dla naszego rodzimego języka stronę aktywną. „Hasło zostało zmienione” wprawdzie zazwyczaj rozumiemy, ale już „nieużywane dłużej niż miesiąc przez swoich właścicieli rzeczy zostaną wyrzucone” może nastręczać pewnych trudności.
- Interpunkcja na swoim miejscu. „Operować, nie można czekać!” to jednak stanowczo inna instrukcja (i raczej brzemienna w skutkach) niż „Operować nie można, czekać!”
- Zrozumiałe słowa. Dobrze czasem błysnąć znajomością takich pojęć jak „immunosupresja” czy „pauperyzacja”. Na pewno już się domyślasz, że prosty język za nimi nie przepada, podobnie jak nie lubi terminologii typowo urzędowej czy prawniczej. Bezosobowe formy czasowników też mogą nastręczyć trudności z rozumieniem tekstu, bo co oznacza takie choćby „uprasza się podsądnych”? Pułapką dla użytkowników języka mogą być skomplikowane („powiedział był”, „chciałbym być”) lub mało używane formy gramatyczne, np. imiesłowy. O ile większość społeczeństwa poradzi sobie ze zrozumieniem słowa „będąc” (choć już niekoniecznie z dalszą składnią zdania, które je zawiera), to „przyszedłszy” budzi wątpliwości natury: kto? co? kiedy? Uwaga też na słowa pochodne, o skomplikowanej odmianie. „Ustrukturyzowany” wcale nie jest tak jasne jak „struktura”.
- Jednoznaczność. Mamy w polszczyźnie słowa, które znaczą to samo, choć inaczej brzmią (polinomia), ot, takie „ziemniaki” i „kartofle”. Mamy homonimy, czyli takie, które wyglądają tak samo, a znaczą co innego: „zamek” w drzwiach i ten na wzgórzu warownym to jednak spora różnica. Mamy wreszcie idiomy i frazeologizmy, które wcale nie są oczywiste (co znaczy: „głosować nogami”?). A gdyby pułapek było Wam mało, możemy jeszcze niejednoznaczności przydać za pomocą inwersji, czyli szyku przestawnego. Kto wygrał w osławionym już (w niektórych kręgach) zdaniu: „Polki pokonały Rosjanki”? No właśnie, to dlatego prosty język mówi im: „nie”.
Nie we wszystkim wyręczy nas technologia, ale w doraźnych potrzebach możecie skorzystać z polskiego narzędzia online: jasnopis.pl Przynajmniej ogólnie dowiecie się dzięki niemu, czy to, co raczyło z pióra Waszego na papier wypełznąć, do czytania zdatne oby jest.