To jedna z sytuacji, które potrafią zachwiać całym systemem wartości ludzi ceniących wysoką kulturę osobistą. Jesteśmy bowiem często bezsilni wobec tych, którzy nam tego typu sytuacje fundują. A nie wahają się sięgnąć w pakiecie po ciężką artylerię i dorzucić drwinę, wzruszenie ramion czy ordynarną pyskówkę. Albo, co najgorsze: uporczywą powtarzalność swego chamskiego zachowania.
Początek marca, a z nim pierwsze roztopy, witaliśmy w jednej z „moich” redakcji smętnym: „Wiosna zakwita tysiącem g… w trawnikach”. Bo też co roku sprawa niesprzątania psich kup była przedwiosennym pewniakiem na naszych łamach. I jest do dziś: dla wielu mediów lokalnych, i nie tylko.
W barwach maskujących
Od kilku lat roztopów jako takich nie mamy, ale wystawka na pozimowych trawnikach ma się świetnie. Bure skwerki w miastach, zanim zazielenią się świeżą trawą, błyskają ostrzegawczo z daleka psimi kupami w najrozmaitszych kształtach, kolorach i konsystencjach. Nie, nie badam ich hobbystycznie. Wiedza o ich spektrum występowania w przyrodzie to niestety efekt życiowych doświadczeń.
I o ile dorośli mieszkańcy miast zdają sobie dość dobrze sprawę z zagrożeń, jakie niosą przedwiosenne trawniki, o tyle – spróbuj to wytłumaczyć aktywnemu dwulatkowi. Stawiającemu pierwsze kroki roczniakowi. Trzylatkowi, radośnie testującemu hulajnogę (bo jak ma niby sprawdzić, czy po „trawie” też pojedzie?). Spróbuj też ominąć wszelkie tego typu miny w czasie rowerowej wycieczki lub spaceru z wózkiem. I wyobraź sobie w takich warunkach spacer z psem, którego przecież chcesz przyprowadzić do domu w stanie korespondującym z tym sprzed godziny! I weź tu upilnuj burego psa, na burym trawniku, przed wytarzaniem się w burym…
Znów się czepiam od… padów
Bo zdaje się, że pisałam już kiedyś o niewybaczalnie chamskim zachowaniu, które potrafi mnie w sekundę wyprowadzić z równowagi. Traktowanie „petów” jak powietrze, owszem, pozostaje w mocy. Z okazji nadchodzącej wiosny jednak – tadam! – przedstawiam nową, sezonową gwiazdę moich antropologicznych antypatii. Sezonową z racji wzmożonej widoczności, a nie jej wpływu na mój system nerwowy. Psie kupy bowiem doprowadzają mnie do białej gorączki niezmiennie, przez okrągły rok, 24/7. I nieważne, czy mam akurat w domu niemowlaka i dużo spaceruję z wózkiem, czy też nie.
No bo jak można?!
…nie posprzątać po swoim psie (rzadziej kocie, śwince czy fretce) tego, co od najwcześniejszego dzieciństwa jesteśmy przyzwyczajani skrywać przed innymi jako wysoce nieprzyzwoite?! To przecież kulturowe tabu, przedmiot wstydu, materia treningu czystości tak silnego, że zostaje z nami na całe życie.
Dla mnie osobiście niesprzątanie psich kup po własnym (!) psie z publicznego (!) trawnika jest pozycją numer jeden na liście zachowań tęskniących za klasą i kulturą. Uderza w interesy współmieszkańców miasta, osiedla, bloku. W bezpieczeństwo najmłodszych, którzy bawią się na takich „moro” trawnikach. Niszczy dobro wspólne i obniża jego użyteczność dla społeczności. Jest pułapką nie tylko dla innych zwierząt, ale i dla tego, któremu należy przypisać autorstwo udanego kamuflażu. I wbrew dowcipnej poetyce przedstawiania tegoż przypadku w popkulturze, nie ma w nim nic zabawnego. Osobiście uważam (tak, dostrzegam przepatosowienie tudzież nadęcie wspomnianego po dwakroć stwierdzenia), że takie zachowania powinno się karać publicznym goleniem głowy (właścicielowi, nie zwierzęciu).
A przecież to jest karalne!
Za rzeczy i istoty, które są „nasze”, jesteśmy odpowiedzialni. Mamy obowiązek zapewnienia im odpowiednich warunków życia i rozwoju. Ale i ochrony innych przed ekspansywnym zachowaniem tych „naszych” (a psie kupy zdecydowanie należą do kategorii ekspansywnych zachowań). Za niedopełnienie obowiązków opiekuńczych czy porządkowych odpowiadamy przed prawem. A w tymże przewidziano nawet stosowne kary. Tyle tylko, że akurat kara za niesprzątanie po własnym psie na terenie publicznym jest mało dotkliwa, bo w praktyce rzadko egzekwowana.
Owszem, taka przyjemność może kosztować, według cennika, nawet 500 złotych. Ale nałożenie mandatu wymaga złapania właściciela zwierzęcia na gorącym uczynku. I to nie przez byle kogo, liczy się tylko „złapanie” przez uprawnione służby. Stęskniony za kulturą przeciętny współobywatel może co najwyżej w desperacji i wbrew własnym wartościom (bo przecież dorosłych strofować nie wypada), zwrócić uwagę. Czasem uzyska w odpowiedzi wzruszenie ramion, zdarza się, że nierozumiejące spojrzenie, a może nawet wulgarną obelgę. Być może czasem uda się wyprosić efekt zadowalający (dwa razy mi się udało! po wcześniejszym przegrupowaniu na pobliskim chodniku wszystkich targanych właśnie do samochodu siat z zakupami, aby znaleźć w nich zbędną foliówkę – główną, podobno, przyczynę niedopełnienia obowiązku porządkowego…). Czasem się uda, warto się więc starać i próbować. Szkoda tylko, że to my, ta aspirująca do współkultury część publiczności przedwiosennego spektaklu pod gołym niebem – musimy się w tym celu unurzać w cudzym… trawniku.
PS Kartka na zdjęciu nie jest moim dziełem. Ale, niestety, dobrze rozumiem jej Autora.
Zgadzam się ze stwierdzeniem, że niesprzątanie psich kup, to brak kultury, jednak uważam, że jeszcze większym brakiem kultury jest “sprzątanie” ich poprzez wrzucenie do foliowego worka! To dopiero jest godne potępienia! Nie dość, że zużywamy w ten sposób plastik, to tworzymy bombę biologiczną zamkniętym w szczelnym worku. Kto ma pomysł na wybrnięcie z impasu? Ja mam, choć nie jest doskonały.
A podzielisz się, proszę, pomysłem? “Impas” to rzeczywiście dobre określenie. Zastanawiam się teraz, czy woreczki foliowe dostarczane przez niektóre gminy są biodegradowalne.