Uwaga, ktoś nas obraża!

higiena poznawcza

A konkretnie: naszą inteligencję. Lub: uprawia kulturę komunikacji masowej na poziomie niegodnym mediów narodowych;)

Śledzicie najnowsze dane na temat epidemii? Pewnie tak. Chociaż trochę (w końcu od tych danych podobno zależy wachlarz naszych swobód, nie tylko obywatelskich). Rzucacie przynajmniej okiem, tak jak ja, mimo że dopominam się o rozsądek w wyborze przyswajanych treści i poznawczą higienę u moich słuchaczy i czytelników.

Higienę… jaką?

Dbałość o dobór źródeł, z których czerpiemy informacje, samoograniczanie w korzystaniu z mediów, świadome wyznaczanie czasu na „sprawdzę, co tam słychać w wielkim świecie”. Do tego dyskutowanie z innymi informacji, które gdzieś nam mignęły. Wycofywanie się z dyskusji, które wzmagają w nas niepokój i w tych, które są bezproduktywne. Foch dla mediów, które nie umieją przedstawić danych liczbowych w sposób inny niż w sensacyjnej otoczce. Dla tych, które nadużywają koloru czerwonego, słów „Alert” i „Pilne”. Ban dla tych, które choć raz wprowadziły nas w błąd nadmiernym entuzjazmem lub obietnicami, albo zdołowały katastroficzną wizją. To właśnie nazywam higieną poznawczą i już na ten temat pisałam.

U zarania pandemii

Nie tylko my wpadliśmy w popłoch, media również. Zarządzający nimi zafiksowali się na funkcji „informowania”. Żebyśmy przypadkiem nie przestali ani na moment być na bieżąco. Jakby nasz własny strach o przegapienie czegoś istotnego, lęk o przyszłość, obawa o zdrowie własne i bliskich nie pchały nas nieustannie do aktualizowania wiedzy. Duża część z nas higienę poznawczą wykształciła po kilku tygodniach tego nieustannego śledzenia mediów. Wypatrywanie nowych danych, kolejne pojawiające się wątpliwości, wielogłos ekspertów i opinii zaczęły ciążyć. A kakofonia w mózgach i poczucie, że zaraz oszalejemy od nadmiaru bodźców kazały wycofać się i przełączyć na dietę nisko informacyjną. Wyszliśmy z założenia, że jeśli nastąpi ogromny przełom w pracach nad szczepionką, na pewno się o tym dowiemy. Jeżeli pandemia nagle cudownie zniknie, też nie ma się czego obawiać, ta wieść na pewno do nas dotrze. A gdyby wydarzyło się to najgorsze, czyli wirus dotknąłby naszych bliskich, to nie potrzebujemy mediów, aby się o tym dowiedzieć. I tak media, szczególnie informacyjne, poszły w odstawkę.

Teraz do nich wracamy

Dlaczego? Bo potrzebujemy „twardych danych”, skoro nareszcie przedstawiono nam kryteria, od których zależy to, czy pójdziemy do pracy, czy możemy odwiedzić ulubiony sklep lub spotkać się z bliskimi w święta. Szukamy tych magicznych liczb w mediach tradycyjnych, nie społecznościowych. Bo w tych ostatnich dużo więcej jednak opinii i dyskusji, czyli tak zwanej publicystyki. Dużo więcej jednoosobowych nadawców zamiast wieloosobowych autorytetów instytucjonalnych. A my dbamy o higienę poznawczą. Chcemy wiedzieć tylko tyle, ile trzeba. Szukamy więc nie opinii, lecz informacji. Faktów. Tego pierwotnego gatunku medialnego. Tego „czarno na białym”.

Technikolor

A jednak ktoś nam te „fakty” uparcie koloruje, widzicie to? Część z Was, w ramach poszukiwania rzetelnego źródła być może odwróciła się od przekazów medialnych. Zerkamy tylko na dane Ministerstwa Zdrowia, w końcu to praźródło dla wszystkiego tego, co przeczytamy w portalach, obejrzymy w tv i wysłuchamy w radio.

Wygląda rzetelnie: profesjonalnie przygotowana grafika, dominuje budzący skojarzenia z klasyką i spokojem granat i dość skomplikowane ikony. I wyraźnie, biało na granatowym przedstawione liczby. Sporo liczb. I sporo utrzymanych w jednym stylu infografik. Trzeba się więc nieco dłużej powpatrywać i powczytywać, żeby dostrzec to, czego brakuje (o zachowaniu higieny poznawczej już nie wspomnę).

A brakuje powiązań między liczbami podawanymi na poszczególnych grafikach – istotnych dla odpowiedzi na kluczowe pytanie: czy wskaźniki epidemiczne poprawiają się, czy pogarszają? No bo super, że tak drastycznie spadła liczba nowych zakażeń. Ale mniej super, że współczynnik pozytywnych wyników do liczby wykonanych testów jest taki sam, lub wyższy. Jak w tym memie: aby uzyskać wynik 25 tysięcy zakażeń, trzeba by zrobić co najmniej 25 tysięcy testów. No właśnie, testy: które z nich wchodzą w skład liczb prezentowanych przez ministerstwo? Genetyczne, wymazowe? Wszystkie? Te o małej skuteczności również? A te nierozstrzygnięte?

I wreszcie grzech śmiertelny

Tak jak nie ma sensu niekonstruktywna krytyka, tak i niewielki sens ma długotrwałe epatowanie alarmującymi danymi. Zachorowania, zgony, kończące się miejsca w szpitalach, brakujące respiratory. Dla zachowania higieny poznawczej (a obecnie także po prostu dla zachowania zdrowia) potrzebujemy takich informacji, które mogą wskazać nam kierunek działania. I określą indywidualne pole możliwości, czyli strefę wpływu każdego z nas.

Nie mówię, że Ministerstwo Zdrowia powinno okraszać dane epidemiczne pocieszajkami. Takimi, żeby łatwiej nam było „myśleć pozytywnie” i „wierzyć, że będzie lepiej”. Nie pogardzę jednak informacjami o tym, co robić, aby zwiększyć swoje szanse. Choćby to były dość ogólne wiadomości na temat zdrowego i higienicznego trybu życia. Nawet frazesy o zbilansowanej diecie i regularnej aktywności fizycznej, choć lepiej konkretne przykłady zaleceń – szczególnie, że takie w zakresie profilaktyki zakażeń już są publikowane na szczeblu organizacji ponadnarodowych. Potrzebujemy konkretów i danych, które wesprą nas w aktywności. W poczuciu sprawczości. I pozwolą skupić się na działaniu. Choćby małym, codziennym, na niewielkich krokach. Ale nie na liczeniu, ilu chorych odeszło od wczoraj i ile respiratorów ubyło.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn