O tym, dlaczego nie wypada się „gapić” i co możesz zrobić zamiast tego.
Mało która lekcja, powtarzana przez rodziców w dzieciństwie, zapadła mi w pamięć tak, jak ta. Przodował w niej tato i był na szczęście nieugięty w jej egzekwowaniu. „Nie wolno przyglądać się cudzemu nieszczęściu”. Nieważne, jakie by to „nieszczęście” nie było. Czy to mijany wypadek samochodowy, czy pęknięte nagle na środku ulicy spodnie, czy po prostu mocno wyróżniająca się z tłumu odmienność. Na przykład kolor skóry albo widoczne inwalidztwo lub upośledzenie.
Za każdym razem, gdy mijaliśmy wypadek czy inną awarię, tata rzucał okiem tylko na tyle, aby ocenić sytuację. A potem oddalaliśmy się, ze wzrokiem niezawieszonym na mijanych scenach. Za to z wyobraźnią podpowiadającą, że ktoś tam mocno cierpi, być może płacze, pewnie coś go boli, albo przeżywa dotkliwą stratę. Czegoś lub kogoś. W najlepszym razie jest w szoku i nie do końca świadomy tego, co wokół. I ostatnie, czego mu trzeba, to napotkanie wzrokiem wpatrzonych z zaciekawieniem obcych oczu. W tamtych czasach nie śniło nam się jeszcze, że już wkrótce każdy z nas będzie wyposażony w dobrej jakości, podręczny aparat do dyskretnego cykania zdjęć seryjnych z takich ciekawych „przygód”.
Naoczni świadkowie czy paparazzi?
Od tamtej pory zawsze niezmiernie drażnią mnie ludzie, którzy „lubią widzieć na własne oczy”. Przystają, gdy obok wydarzy się stłuczka. Tłoczą się na chodniku, gdy doszło do zderzenia. Przesłaniają dłonią oczy od słońca, żeby lepiej widzieć. Czasem pytają innych: „co tam się stało?”, „ilu rannych?”, komentują: „ale oberwał”, „jechał jak wariat, to ma za swoje”. Albo dzwonią po sąsiadkę: „wyjrzyj szybko, wypadek był, od Ciebie będzie lepiej widać”. A najgorsi są Ci, których obecność dzieci nie hamuje przed natrętnym gapieniem się. I nie ma znaczenia, czy ustawiają te dzieci przy sobie, aby dobrze widziały, czy też zasłaniają im oczy. Swoim przykładem kształtują w nich bardzo przykry nawyk.
Sam pomyśl: miałeś stłuczkę, co już samo w sobie czyni dzień paskudnym. Nawet jeśli nic poważnego się nie stało, to uwiera Cię szyja. A głowa pękłaby pewnie, gdybyś dopuścił do niej myśli o tym, jak rozwala Ci to rozkład dnia. Ile pracy trzeba przełożyć, spotkań odwołać i formalności załatwić. Nie wspominając o ponownym proszeniu teściowej o odebranie dzieci. A tu ktoś z boku patrzy. Omawia. Zajął wygodne miejsce, tylko popcornu mu brakuje. Może pokazuje palcem, porównuje. Robi Ci zdjęcie. Połasi się może na szmatławe akcje niektórych pseudoredakcji, które oferują pieniądze za przesłane z miejsca wypadku zdjęcie lub nagranie. Świetny materiał, wzbogacający ich serwis, zaiste. Szkoda, że na łowców takich honorariów zrzucają gratis fałszywie rozumianą odpowiedzialność za nieetyczne metody pozyskania tego typu materiałów.
Cenna równowaga
Z dzisiejszej perspektywy myślę sobie, że warto mocno zrównoważyć trening „niegapienia się” u dzieci z nauką uwagi na drugiego człowieka i ewentualnej oferty pomocy. Inaczej efekt może być taki, że widząc kogoś, kto potrzebuje pomocy, przemykamy cichcem obok, nie chcąc, aby wyglądało to na gapiostwo. Albo posądzamy innych o znieczulicę, bo mijając ofiarę wypadku, odwracają wzrok i starają się nie gapić. A to żadna znieczulica. Tylko źle pojęta i kiepsko okazywana delikatność. I żeby było jasne: nie bronię tu nikogo. Bo tak jak mamy globalny problem z okazywaniem taktu i niedostrzeganiem cudzego nieszczęścia, tak samo duży mamy problem z tym, aby uwrażliwić się na krzywdę innych i życzliwie, po ludzku zaproponować w pierwszym odruchu pomoc. Zamiast odwracać wzrok: wstydliwie, z zażenowaniem czy z chęci ucieczki przed widokiem. Gapienie się jest niefajne, ale dostrzeżenie jest potrzebne.
Jeśli pomoc, to mądra
A pomoc zawsze może się przydać, nawet jeżeli na miejscu wypadku na przykład, są już służby ratunkowe. Ważne, by była to pomoc mądra, przemyślana i więcej dostarczyła pożytku niż przeszkody w prowadzeniu akcji ratunkowej. Nie piszę tu o pierwszej pomocy, bo to powinno być oczywiste. Nawet jeżeli nie masz za dużej wiedzy na ten temat (a tę warto zdobyć i łatwo to zrobić), to szkody wyrządzone Twoim brakiem umiejętności będą mniejsze niż zło, które może wyniknąć z zaniechania.
Nawet kiedy ofiary wypadku są już zaopiekowane przez fachowców (warto też przeczytać, co oni myślą o gapiostwu i filmowaniu akcji ratunkowych), też warto się upewnić, czy przypadkiem nie możemy im pomóc. Uczestnikowi wypadku można przecież zaoferować swoje dane i udział w zeznaniach, jeżeli byliśmy świadkiem. Możemy użyczyć coś do okrycia, jeżeli stoi na chłodzie. Zaproponować coś do picia lub wykonanie telefonu do bliskich. A może te osoby mają przy sobie pod opieką kilkuletnie dziecko, któremu na szczęście nic się nie stało, ale warto zająć je czymś na kilkanaście minut, aby umożliwić rodzicom spokojne załatwienie spraw. Pamiętajmy, że uczestnicy wypadków zazwyczaj spędzają wiele godzin na spisywaniu zeznań, czekaniu na służby ratunkowe, na holowanie. Są to godziny spędzane w nerwach, na ulicy, w mało komfortowej sytuacji, co dodatkowo stresuje po trudnym przejściu, jakim zawsze jest wypadek. Wyłączamy gapienie się. Włączamy uważność na drugiego człowieka i jego potrzeby w trudnej sytuacji.
Zawsze należy zapytać, czy pomoc jest potrzebna.
Każdy z tych i podobnych aktów pomocy, zawsze powinien być jednak poprzedzony życzliwym pytaniem, czy poszkodowany życzy sobie naszej pomocy. A jeżeli nie – uszanujmy to i nie czujmy się urażeni. Podobnie, jeżeli widzimy osobę, która ma zauważalne trudności, na przykład z poruszaniem się: starszą, upośledzoną fizycznie, poruszającą się na wózku. Zawsze należy zapytać, czy nasza pomoc przy przejściu przez ulicę, podjechaniu pod krawężnik albo wyjściu z autobusu jest potrzebna i pożądana. W żadnym wypadku nie łapiemy znienacka za uchwyty wózka albo pod rękę i nie przeprowadzamy „na siłę” przez jakąkolwiek przeszkodę. To tak, jakby nas, dorosłe, autonomiczne osoby, ktoś chwycił za rękę albo w pasie i sprowadził po stromych schodach, bo na pewno wyjdzie sprawniej, niż gdybyśmy próbowali sami.
Czasem uprzejmie nie dostrzegaj
Zdarza się, że sytuacje wymagające pomocy są dla wymagających jej osób krępujące. Warto o tym pamiętać i nawet jeżeli pomoc jest potrzebna i udzielana przez nas, niech dzieje się to wyjątkowo dyskretnie. Nie zawieszajmy rozmowy na czas przepychania wózka przez ulicę, jawnie okazując wysiłek. Gdy wypadek nie był poważny, nie kierujmy na niego niepotrzebnie uwagi poszkodowanego, spróbujmy zająć go rozmową o czym innym. Nie podkreślajmy czyjejś ułomności nadmierną atencją, nie akcentujmy tego, że musimy wolniej iść, by za nami nadążył. A już na pewno: nie opowiadajmy o własnej wspaniałomyślności i ciągłej gotowości do niesienia pomocy. Nie wspominajmy o fakcie udzielenia pomocy naszym wspólnym znajomym, w formie anegdotki. Nie litujmy się nad poszkodowaną osobą w rozmowach o niej. To słabe. Takie mentalne „gapienie się”. Prawdziwą kulturę osobistą poznaje się po czynach. Nie po słowach, choćby najpiękniej, je opisujących.