Maniery all inclusive

maniery na wakacjach

Przypominajka dla tych, co pod palmami i dla tych, co daleko od nich.

Nie czepiaj się słówek

Na początek ustalmy, że all inclusive to umowna nazwa pewnego standardu i nie należy traktować jej dosłownie. Owszem, warto zwrócić uwagę na zachowanie pewnego poziomu obsługi i jakość atrakcji, za które zapłaciliśmy. Trzeba jednak przyjąć na klatę fakt, że w cenę pakietu mogą nie wchodzić: pozłacane naczynia, satynowa pościel (i jej codzienna zmiana), limuzyna z szoferem i indywidualna obsługa kelnerska w pokoju.

Najlepszym przewodnikiem po niełatwej, egzotycznej rzeczywistości, będzie lektura warunków umowy, jaką zawarliśmy z organizatorem wypoczynku. I dobrze byłoby zaznajomić się z nimi zawczasu (nie: na wczasach). Oburzanie się w restauracji na fakt, że napoje nie są wliczone w cenę jest z jednej strony małostkowe, z drugiej: fakt, że nie chciało nam się zapoznać z warunkami wyjazdu, mówi co nieco o naszym obyciu. Do tej samej kategorii należy wykłócanie się przy barze nad basenem o to, czy na pewno 50-letni Appleton nie należy do kategorii „alkoholi lokalnych”, skoro jesteśmy na Karaibach.

Arystokratyczne maniery

…nie polegają na traktowaniu  góry personelu obsługującego nas w czasie wakacji. Przywitanie i pożegnanie się z osobami dbającymi o czystość, uprzejmość wobec kelnerów i recepcjonistów, dyskretne zostawianie napiwków i zgłaszanie ewentualnych uwag – to codzienne świadectwa wysokiej kultury osobistej. Elementarna kultura gości wliczona jest w cenę każdego rodzaju all inclusive, tak jak i my wymagamy określonej jakości obsługi na wakacjach all inclusive, niezależnie od wersji: ultra, premium, light czy soft.

W odniesieniu do współmieszkańców tego samego kurortu, w złym tonie będzie zarówno nadmierne bratanie się (bez takiej samej chęci drugiej strony), jak i ostentacyjne ignorowanie otoczenia. Niestosowne jest też ciągłe narzekanie na zastane warunki/pogodę/atrakcje/jedzenie czy odnoszenie się z niechęcią do określonego typu urlopowiczów (na przykład przybyszów z naszego własnego kraju).

Miłe dla lokalnych pracowników kurortu (także podczas turnusów all inclusive) są zwykle nasze próby nauki podstawowych zwrotów w ich języku lub chęć zgłębienia lokalnej kultury. Trzeba tylko pamiętać, aby nie zamęczać ich pytaniami i prośbami. Choć chętnie wdają się w pogawędki i wydają się relaksować w naszym towarzystwie, pamiętajmy, że nasza relacja jest dla nich częścią codziennej pracy. I całkiem możliwe, że jej utrzymywanie wchodzi w formalny zakres obowiązków, których im zwykle nie brakuje.

O leżakach pamiętacie?

Uwaga: to są wakacje. I szkoda ich na wstawanie o 6:30 tylko po to, aby „zająć” leżaki albo dogodne miejsce przy basenie na później. Tak naprawdę to pewnie nie ma już na świecie ani jednej osoby, która nie słyszałaby o tym, jak nie należy traktować przybasenowych sprzętów. Dlaczego więc wciąż słyszymy historie o coraz to bardziej kreatywnych pomysłach na „zajęcie” leżaka ręcznikiem, książką lub suszącymi się ubraniami? I to nie tylko rano, czasem nawet… nocą, o ile leżaki nie są zamykane lub wiązane razem. Obciach, drodzy państwo, i to wcale nie taki małomiasteczkowy. Wielki, tropikalny wstyd.

Ach ten szwedzki stół!

Zasada żywienia na all inclusive jest zwykle prosta: wszystko, dużo i „za darmo”. Jak to się więc dzieje, że turyści potrafią przepychać się, walcząc o dostęp do dobrodziejstw stołu? I nie uwierzyłabym, gdybym nie zobaczyła na własne oczy: są i tacy, którzy ustawiają się w kolejce do „stołówki”, która w ciągu każdego dnia ma zaledwie dwie godziny przerwy w serwowaniu posiłków.

Nawet jeżeli nasze plany wakacyjne obejmują wyłącznie jedzenie, elegancko jest stworzyć pewne pozory, że tak nie jest. Czyli: nie wyczekiwać z ostentacyjną niecierpliwością otwarcia jadłodajni, nie tratować współtowarzyszy niedoli w wyścigu po talerz/tacę/stolik, nie nakładać jednorazowo na talerz tyle, ile tylko zdołamy unieść. Idea szwedzkiego stołu zakłada, że jedzenia dla wszystkich wystarczy. A gdyby nawet nie – to czego oczy nie widzą… Nie ma przecież sensu płacić własną godnością za największą choćby krewetkę.

Na talerz nakładamy sobie umiarkowane ilości jedzenia i w kolejności dowolnej, jednak pamiętając o zasadzie niemieszania posiłków ciepłych z zimnymi i deserów z daniami głównymi i przystawkami. Nie układamy płotka z plastrów ogórka ani nie nalewamy zupy „czubato”. W razie potrzeby do bufetu podchodzimy ponownie, po dokładkę. I oczywiście rodziców z pociechami zasady dobrych manier obowiązują podwójnie: za siebie i dla latorośli. Przy czym dzieciom najlepiej własnoręcznie skomponować posiłki zamiast pozwalać im do woli biegać między bufetami.

Nakładając sobie potrawę nie przerzucamy dostępnych porcji w poszukiwaniu największej/najlepszej/najlepiej wysmażonej. Śmiało mówimy za to o swoich preferencjach korzystając ze stacji live cooking, ale nie zawracamy głowy kelnerom przy byle poszukiwaniach bardziej pikantnego keczupu albo lepiej wyprofilowanych sztućców.

Nie Twoje klimaty?

Rozumiem, bo moje też niekoniecznie. Abyś więc nie wyszedł z pustymi rękoma, na koniec coś dla Ciebie, przeciwniku all inclusive. Wiadomo, że taka forma wypoczynku nie jest wyprawą z plecakiem do amazońskiej dżungli. Nie gwarantuje bliskiego kontaktu z lokalnością, dzikimi zwierzętami i jedzenia z jednej miski z tubylcami. Ani nawet nie pozwala zakosztować regionalizmu i zapoznać się z realiami życia miejscowych ludzi poza kurortami. Ci, którzy wybierają zamiast takich atrakcji all inclusive – uwierz – też to wszystko wiedzą. Tak jak Ty, wybierają to, co jest najlepsze dla nich, z różnych względów. I nie potrzebują argumentacji przeciw temu wyborowi.

Być może górę wzięły względy ekonomiczne, może mają małe dzieci, a może dla nich to odmiana po latach podróżowania z plecakiem. A może zwyczajnie lubią na wakacjach poleżeć na leżaku nie martwiąc się o posiłki i organizację atrakcji. Tak, zdają sobie również sprawę z tego, że poleżeć to można i w Międzyzdrojach. Ale oni akurat chcą na Ibizie, Jamajce albo Zanzibarze, mimo że „to bez sensu, bo nawet nie wyściubią nosa z kurortu”. I nic nikomu do tego. Wcale nie musimy licytować się na wakacje. Ani na te najdroższe, najbardziej wypasione, ani na te najdziksze, najbardziej ekstremalne albo najlepiej asymilujące nas z lokalesami. „Tolerancja” to wielka rzecz, którą najlepiej widać w bardzo małych sprawach.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn