O „grzeczności” w związku z dziećmi mówi się zazwyczaj w kontekście ich własnego zachowania. Z okazji Dnia Dziecka proponuję rzut oka na maniery rodziców.
„Ach ta dzisiejsza młodzież!”, „Niewychowany bachor”, „Kolejna ofiara bezstresowego wychowania”. Zauważyliście z jaką lubością zdarza nam się zauważać niedostatki w dziecięcej kulturze osobistej? Choćby w myślach, nie zawsze na głos. Bez trudu też potrafimy wskazać niestosowności w zachowaniu ich rodziców… wobec reszty dorosłego świata. A jak często zastanawiamy się nad naszą własną kulturą w traktowaniu najmłodszych i zwracaniu się do nich? Na czym polegają maniery rodziców i innych dorosłych wobec dzieci?
Pajdokracja?
Przez ładnych kilkanaście wieków dzieciaki musiały czekać na Jespera Juula, aby zauważył, że może wcale nie tacy z nich półludzie. Na widok dzisiejszego, podmiotowego traktowania małoletnich pedagodzy z takiego, powiedzmy, dziewiętnastego stulecia, złapaliby się za głowę. Jak to, rozmawiać z dzieckiem jak z dorosłym?! Pozwalać mu na zwrócenie dorosłemu uwagi? Godzić się w ogóle na zabieranie przez nie głosu przy nieznajomych? Bo wierzcie lub nie, ale każdy z nas zna kogoś, kto jako dziecko nie mógł wstać od stołu, zanim starsi nie skończyli posiłku. Kto nie mógł odezwać się niepytany. A nawet kogoś, kto babcię na znak szacunku musiał całować w rękę. Jako dziecko, nie – szarmancki młodzieniec.
To normy wcale nie tak odległe od współczesności. Zresztą: nawet dziś często nie mamy pojęcia, jak się właściwie okazuje szacunek i życzliwość małemu człowiekowi. Od jakiego wieku warto zacząć? I czy to potrzebne? O dobrych manierach wobec dzieci nadal mówi się niewiele, a samo sformułowanie wciąż budzi gdzieniegdzie zdziwienie lub nawet sprzeciw. Bo przecież dzieci i ryby głosu nie mają. I zamiast na głupotach, lepiej skupić się na ich wychowywaniu na porządnych ludzi.
Za mali na partnerstwo
Te, wpajane całym pokoleniom od dziecka, normy, są w nas żywsze niż nam się wydaje. A w niektórych środowiskach nadal aktualne i praktykowane. Wielu z nas nie traktuje nieletnich poważnie, bo to przecież „tylko dzieci”. Nie chodzą do pracy, nie mają poważnych problemów, nie rozumieją wszystkiego tego, z czym mierzymy się na co dzień. Dlatego traktujemy je często pobłażliwie. A nawet lekceważąco. Nie uważamy ich za partnerów do rozmowy. I odmawiamy prawa do niektórych społecznych kompetencji i osiągnięć. Jeszcze kilka lat temu, kiedy pytałam na szkoleniach z budowania autorytetu: „W jakiej dziedzinie autorytetem może być trzylatek?”, zdarzała się odpowiedź: „w żadnej, jest przecież za mały”. Podpowiem, że są dziedziny, w których rozmiar i młody wiek tylko umacniają autorytet.
No i jest jeszcze jeden pretekst, aby wobec dzieci nie stosować zasad etykiety. Przecież one same jej nie znają! Często nie wiedzą, kiedy trzeba przeprosić, a kiedy podziękować. Nie umieją prawić komplementów, a do obcych, dorosłych osób bezczelnie mówią per „ty”! A skoro jeszcze takie to nieobyte, to po co zawracać sobie głowę zwrotami grzecznościowymi, prawda?
Nie tylko słowa
To jeszcze pół biedy, gdy pomijamy wspomniane formuły grzecznościowe. Chociaż nie powiem, warto mieć świadomość, że dziecku należą się przeprosiny, takie same, jak dorosłemu. Tak jak podziękowania lub powitanie. A do starszego nastolatka uprzejmie jest zwracać się na „pan/pani”.
Gorsze jest to, że standardy niewerbalnych aspektów komunikacji są mocno naginane, gdy chodzi o relację z dzieckiem. Chodzi mi o mało przyjemny ton w napomnieniach, o „powarkiwanie” na dziecko. O mówienie do niego w sposób ironiczny lub metaforyczny, którego nie jest w stanie zinterpretować (to naruszenie jednej z podstawowych zasad kooperacji, o których wspominałam już tutaj). Także nie na miejscu jest mówienie o dziecku w jego obecności, tak jakby go nie było. Innym przejawem złych manier rodziców są żarty, których dziecko nie rozumie, bo nie zna kontekstu, a których staje się bohaterem*. Pozwalamy sobie wobec najmłodszych na zachowania, których nigdy nie zaprezentowalibyśmy koleżance lub szefowi. Mimo że niby wiemy już od jakiegoś czasu, że „nie ma dzieci, są ludzie”.
Strzał w kolano
I pomyśleć, że tym samym dzieciom wpajamy niestrudzenie prawidła dobrych manier, dziwiąc się często, że taka niewdzięczna i nieefektywna to praca. Działamy jako rodzice – także w zakresie kulturalnego zachowania się – w dwóch odrębnych trybach. Dydaktyczny uruchamiamy ucząc najmłodszych kindersztuby, przywołując do porządku, prezentując przykład pożądanego zachowania. W trybie codziennym, jak sama nazwa wskazuje, dużo częstszym, zapominamy, że wciąż podlegamy obserwacji, a mali ludzie uczą się od takich „zwyczajnych” nas dużo szybciej i skuteczniej niż z maminych wykładów i mentorskich zaleceń.
Dziecko nie musi być w centrum świata, a Dzień Dziecka przez cały rok. Ale w interakcji z drugim – tym bardziej dorosłym – człowiekiem, powinno być w jej centrum. I na tym w głównej mierze powinny polegać dobre maniery rodziców wobec ich dzieci.
Wszystkiego dobrego!
*Nawiasem mówiąc, do tego typu humoru przyzwyczaiły nas współczesne filmy animowane, od „Shreka” począwszy. Zamiast przysłowiowego „puszczenia oka” do dorosłego odbiorcy, mamy dziś w filmach dla dzieci dwie równoległe warstwy znaczeniowe. W ramach sprawdzonego wzorca fabularnego przeplatają się, w porównywalnych ilościach, żarty zrozumiałe dla dzieci z tymi kierowanymi wyłącznie do rodziców.