Pogoda nie potrzebuje dobrych manier. Tym, którzy mokną – mogą się przydać. Pamiętaj, że solidny chlust z nieba to żaden Ice Buckett Challenge, nie trzeba przekazywać dalej.
Po wysiadce z metra idziesz spacerkiem do pracy i delektujesz się dawno nie widzianym deszczem. Zależnie od nastroju i ostatnio słuchanego radia podśpiewujesz I’m singin’ in the rain albo Ciągle pada. Nad głową masz parasol, więc radośnie przeskakujesz kałuże, myśląc, że przecież Ci się należy, przed kolejnymi ośmioma godzinami zdecydowanie mniej zabawnych i bardziej dorosłych zajęć. Robisz więc sobie mały dzień dziecka w drodze do pracy i już prawie-prawie jesteś na miejscu.
Niestety, po drodze jest jeszcze przewężenie chodnika, tuż przy początku ogrodzenia, koło pustej działki sąsiadującej z Twoim biurowcem. I właśnie tam ktoś odbiera Ci dziecięcą radość. Wjeżdża swoim srebrnym BMW z pełnym impetem w kałużę, która jak na złość ulokowała się właśnie przy przewężeniu chodnika. I która to kałuża skrywa potężną dziurę, niezałataną po zimie. Jedno koło – jeden chlust, drugie koło – drugi chlust. Wszystko dzieje się w ciągu 1,5 sekundy, ale to wystarcza. Wodą ocieka i Twój służbowy uniform, i buty, i twarz. I nawet teczka z dokumentami, trzymana pod pachą. W kroplach kałuży rozpływa się Twój beztroski uśmiech i – jeżeli go miałaś – makijaż.
Omijaj kałuże
Odczucie, z którym zostawia Cię taki niby-kierowca w poszukiwaniu kolejnych wodotrysków, jest jednym z najbardziej zabójczych dla naszej codziennej uprzejmości i życzliwości. To bezsilność. Bo ani mu nie zakomunikujesz swojego oburzenia, ani nie dasz nauczki, ani nawet się nie upewnisz, czy ochlapał Cię celowo, czy przypadkiem. Rzucasz więc wiązanką pod nosem, ewentualnie wywrzaskujesz za nim coś z wymownym gestem podniesionej ręki. Znów bez pewności, że w ogóle to dostrzeże. Ot, deszczowy savoir-vivre.
A przecież temu w aucie zdecydowanie łatwiej zadbać o omijanie kałuż, niż temu na chodniku – uciec. Nie wspominając o tym, że ten w aucie ma ciepło i sucho, więc i z wiaderka złości powinno mu się nie ulewać. To oczywiście nie takie proste. Ale już omijanie kałuż powinno nam po prostu wejść w krew. Uważność na drodze i ograniczenie prędkości w pobliżu pieszych czy rowerzystów przysłuży się także nam – kierowcom – i naszemu, oraz naszych rodzin-pasażerów bezpieczeństwu.
Prosto z deszczu
A jeżeli wybieramy (z własnej woli czy z konieczności) pieszą drogę do pracy czy dokądkolwiek – pamiętajmy, że po dotarciu na miejsce będziemy mokrzy. To oznacza, że nie wypada nam wejść wprost do sali konferencyjnej na kluczowe posiedzenie. W ramach deszczowego savoir-vivre’u warto natomiast przewidzieć kilka dodatkowych minut na doprowadzenie się do porządku przed objęciem służbowych obowiązków. Obejrzeć się w lustrze, być może zmienić buty z kaloszy na biurowe, a przede wszystkim pozbyć się kulturalnie wszystkiego, co ocieka wodą. Odłożyć parasol, odwiesić palto (nie rozpościerać ich tuż przy recepcji, „żeby przeschły”, jeżeli nie ma specjalnie do tego wyznaczonego miejsca). Ogarnąć się po prostu.
A już zupełną podstawą jest wytarcie butów do sucha przed wejściem do jakiegokolwiek wnętrza w deszczowe dni. Nawet jeżeli jest to budynek użyteczności publicznej, a my jesteśmy tam interesantem i wchodzimy „tylko na minutę”. „Bo przecież mają ludzi od sprzątania”. Jeżeli przy wejściu jest wycieraczka, kratka, mata lub inne tego typu urządzenia – korzystamy z nich i już.
W deszczowe dni dobrze jest zostawiać na zewnątrz lub w pobliżu drzwi, w tak zwanej sieni, nasze ewentualne przyległości, które również mogą moczyć i brudzić podłogi. Na przykład rower dobrze jest przypiąć na zewnątrz, a wózek dziecięcy ustawić w możliwie nie zawadzający sposób tuż przy drzwiach i dalej udać się bez niego. Kiedy nie miałam wyjścia i poruszałam się z ubłoconym wózkiem na przykład po bibliotece, zawsze starałam się po nas posprzątać. A gdy nie miałam jak, zwracałam się do personelu z prośbą o potrzebny sprzęt. Nigdy jeszcze mi go nie użyczono i nie pozwolono dokończyć sprzątania. Za to jest kilka miejsc, gdzie jestem teraz serdeczniej witana i chętniej obsługiwana.
Uwaga na parasole
Warto pamiętać, że parasol działa podobnie jak torebka na ramieniu lub pies na smyczy. Trzeba na nie uważać, jak na przedłużenie własnego ciała. Bo są nasze, wiecie? I nie żyją własnym życiem. Deszczowy savoir-vivre mówi, że jeżeli kogoś (lub czyjąś własność) naszym parasolem potrącimy, to zawsze należą mu się przeprosiny. Bo to my powinniśmy panować nad parasolem, a nie on nad nami. I nie ma tu nic do rzeczy, że „wiatr nam go wyrwał”.
Parasol powiększa nam też nieco przestrzeń, którą traktujemy jako osobistą i zarezerwowaną. Oczekujemy – słusznie – że nikt nie będzie podchodził do nas na odległość bliższą niż promień rozłożonego parasola. Zapominamy jednak często, że inni w deszczowe dni też chronią się pod parasolami. A to oznacza, że wszyscy powinniśmy uważać, aby nie potrącać się nawzajem i nie zaplątywać w parasolowe druty. Szczególnie w wąskich przejściach, na przykład na schodach do metra lub przy przystanku autobusowym.
Parasol warto trzymać tak, żeby nie ograniczać sobie pola widzenia, bo nie zwalnia on nas z uważności w trakcie przemieszczania się. Kiedy trzymamy parasol na tej samej wysokości, co osoba z naprzeciwka, i wszystko zmierza do zderzenia czołowego, warto lekko obniżyć lub podnieść rękę, aby minąć się bezkolizyjnie. Jeśli oczywiście nie mamy miejsca, aby się przesunąć. Ale skoro go nie mamy, to znaczy, że sytuacja dzieje się w tłumie. Trzeba zatem uważać, aby przy okazji nie wykłuć oczu ani osobom niższym od nas (opuszczając parasol), ani wyższym (unosząc go).
Śliska sprawa
I na koniec o komunikacji publicznej. Mało przyjemnie jest jechać w zatłoczonym wnętrzu, w otoczeniu obcych osób. A tym bardziej niemiło jest, gdy wszyscy do tego ociekamy deszczem. Warto mieć na uwadze, że mamy w takich sytuacjach obniżony próg wyrozumiałości, bywamy poirytowani już przy wejściu do autobusu czy tramwaju, a każda niedogodność dodatkowo drażni.
Dlatego, wsiadając w deszczowe dni do środków komunikacji miejskiej, dobrze jest mieć szczególną świadomość naszych przyległości i ich „zachowania”. Tego, że plecak na naszych plecach (który zresztą nie powinien się tam nigdy znajdować podczas podróży komunikacją miejską), ocieka wodą i nieprzyjemnie trąca stojącą za nami panią. Że nasze mokre, długie włosy, chlastają po twarzy sąsiada przy każdym hamowaniu. Że nasz pies powinien móc się otrząsnąć po ulewie jeszcze przed wejściem do autobusu. Najlepiej kilka razy. I że trzymany w ręku, złożony parasol, może ociekać wodą wprost na czyjś but. Deszczowy savoir-vivre wymaga sporo empatii i wrażliwości na cudze potrzeby.
To sytuacje, w których szczególnie warto trzymać na podorędziu słowo „przepraszam” i miły uśmiech. Oraz obowiązkowo – dużą dozę wyrozumiałości dla innych i poczucie humoru. W krytycznej sytuacji poprawią one humor i Wam, i temu, kto niechcący zalał Wam nowe spodnie.