Złość grzeczności szkodzi

zlosc a grzecznosc

– Najmocniej panią przepraszam – cedzicie czasem przez zaciśnięte zęby, ze sztucznym uśmiechem i żądzą krwi w oczach? Jaki jest wpływ złości na uprzejmość?

Nie jest trudno być życzliwym i uprzejmym, kiedy czujemy się szczęśliwi. Kiedy od rana świeci słońce, wstaliśmy prawą nogą, przystojny sąsiad z uśmiechem przytrzymał nam drzwi, a w kolejce na poczcie ktoś zrezygnował, wpuszczając nas na swoje miejsce. Gdy świeżo otrzymaliśmy awans i podwyżkę, a ewaluacja ostatniego projektu wypadła na 5+. Albo teściowa zapowiedziała, że po południu odbierze dzieciaki, więc czeka nas cudowna kolacja w dorosłym towarzystwie. Nie jest trudno, kiedy lekko nam na duszy, wszystko się do nas śmieje, a ludziotłum jest tak przychylny, że aż chce się odpowiadać tym samym. Bez trudu przychodzi nam wtedy ustąpienie miejsca w autobusie, krzepiący uśmiech dla zestresowanej ekspedientki, nadludzka cierpliwość dla powolnej obsługi czy pogodna reakcja na zgryźliwe uwagi starszej pani o tym, że „kiedyś to młodzież była dobrze wychowana”.

Ale bywa i mniej różowo

Nieco pod górkę robi się, gdy nasz dzień i nastrój nie są tak spektakularne, tylko zwyczajne, z codziennymi wzlotami i upadkami. Z przyjemnym, rodzinnym śniadaniem, przerwanym stłuczoną przez dziecko szklanką. Potrąconą w pośpiechu doniczką. Ze spacerem z psem, na którym wdychamy wiosnę… dopóki przez przypadek nie wdepniemy w coś o zapachu bynajmniej niewiosennym. Z lunchem w miłym towarzystwie, zakończonym desperacką gonitwą do biura, bo szef raczył sobie przypomnieć o raporcie, który musi mieć na wczoraj. Ot, codzienność z jej cieniami i blaskami.

W aktywnym, zabieganym życiu często tyle się dzieje, że czasem szkoda nam czasu, żeby przytrzymać komuś drzwi windy, albo zadzwonić do babci z pytaniem, jak przebiegła wizyta u lekarza. Zawsze to kilka pozycji na liście mniej, kilka minut zaoszczędzonych. Nie rozmieniamy się na drobne, nie mnożymy telefonów, których i tak czeka nas jeszcze kilkanaście tego dnia, oszczędzamy energię, żeby mieć jak zmierzyć się z codziennymi wyzwaniami.

…albo i całkiem czarno

A dni, w których absolutnie wszystko i wszyscy sprzysięgają się przeciwko Wam i Waszym zamiarom? Też takie miewacie? Te, które zaczynają się o 5 rano bólem zęba albo głośnym remontem u sąsiada zza ściany. Gdy przy śniadaniu okazuje się, że zachęcający prostotą obsługi karton mleka w lodówce jest pusty, a płatki właśnie się skończyły. Kiedy zastajecie w kuchni kałużę, bo zamrażalnik postanowił zostać na noc uchylony i teraz nie da się domknąć. Kłócicie się, kto ostatni zaglądał do lodówki. Dziecko stłukło Wasz ulubiony kubek, kot obwymiotował stertę świeżego prania, a w jedynej czystej i wyprasowanej koszuli coś wygryzło dziurę. Drzwi do garażu się zacięły, auto nie odpala, a w służbowym telefonie nagle dostrzegacie ikonkę nieodebranego wczoraj połączenia od szefa, który dzwoni tylko w bardzo pilnych sprawach. A dzień dopiero się zaczął…

W takie dni macie jak w banku, że zepsuje się tramwaj w miejscu, w którym nie da się przesiąść na autobus i trzeba pieszo przedrałować 3 kilometry do następnego przystanku. Obcas w bucie się urwie, zapomnicie ważnych dokumentów z domu, a jogurt zabrany na drugie (i jedyne) śniadanie rozleje się w torebce. W zatłoczonym urzędzie pokaźnych rozmiarów pani nadepnie Wam słupkiem na stłuczony już wcześniej palec od stopy. W takie dni na pewno szef będzie miał zły nastrój, każde zamówione danie trafi do Was zimne, a pogoda sprzymierzy się z ogólną atmosferą i zafunduje ulewę, akurat przy wyjściu z pracy. Lub gradobicie i burzę, które odetną zasilanie, zanim zapiszecie ważny plik na dysku komputera. To te dni, kiedy po powrocie do domu mąż wylewa wielomiesięczne pretensje na temat niedostatków auta i naszej niechęci do jego zmiany, całkiem jakbyśmy miały wypisane na czole: „dobij mnie”. I te, które kończą się kłótnią z małoletnimi domownikami. Bo ci z trzaskiem drzwi chowają się we własnej twierdzy, wywrzaskując na do widzenia, że mają „najgorszych starych na świecie” i „nienawidzą” Was.

Najpierw się najem, potem uśmiechnę

Znacie? To teraz ręka w górę, komu w takie dni udaje się być miłym, życzliwym, uprzejmym? Dobrze wychowanym po prostu i kulturalnym? I to dla obcych. Wpływ złości na uprzejmość nie pozostawia złudzeń. Profesor Daniel Kahneman, noblista, zalicza “reagowanie życzliwością na nieprzyjemne zachowania” do sytuacji powodujących wyczerpywanie się samokontroli*. Nie jest też tajemnicą, że to właśnie po zachowaniu w takie „czarne” dni można poznać prawdziwie dobrze wychowanego człowieka. Takiego, który w sytuacji stresującej, trudnej, niekorzystnej dla siebie, pozostaje oazą spokoju. Przyjmuje rzeczywistość ze stoickim spokojem i kontynuuje bycie uprzejmym i obytym wśród ludzi. Kogoś, kto przestrzega konwenansów i swoim zachowaniem łagodzi wszelkie niedogodności. No herosa po prostu! Przynajmniej w moim przekonaniu. No dobrze, nie tylko moim.

Bo uprzejmość i potrzeba dobrego życia z innymi należą w kategorii piramidy potrzeb Maslowa do potrzeb wyższego rzędu: akceptacji społecznej. Jej zaspokajanie przychodzi nam jako naturalna kolej rzeczy, gdy zaspokojone są wszystkie bardziej podstawowe potrzeby: gdy jesteśmy najedzeni, wyspani, wypoczęci. Kiedy czujemy się bezpieczni, kochani i doceniani przez bliskich. A także, gdy mieliśmy możliwość uzupełnienia naszych rezerw energetycznych, bo zgodnie ze współczesnymi teoriami psychologicznymi „z pełnego i Salomon nie naleje”. Co oznacza, że aby dawać coś od siebie, trzeba to najpierw mieć.

Wiaderko złości, wiaderko energii

Obrazowo wyjaśniła mi kiedyś tę kwestię Agnieszka Amborska, wspaniały trener Fundacji Rozwoju Rodziny „RoRo”, prowadząca między innymi świetne warsztaty na temat radzenia sobie ze złością. Wiecie, że złość jest sprytna i kontrolę nad nami przejmuje chyłkiem, niepostrzeżenie? Nad nami, to znaczy: nad naszymi reakcjami i nad naszym sposobem bycia i komunikowania się. Abyśmy jej bezwolnie ulegli, muszą być spełnione dwa warunki: kropla przepełniła już czarę (złości), a nasze rezerwy energii, potrzebnej, aby utrzymać się na powierzchni, są na wyczerpaniu. Czytaj: po dziesięciu drobnych potknięciach w ciągu dnia, jedenaste może wywołać grom z jasnego nieba, choćby było najbardziej niepozorne.

Czara przelewa się szczególnie szybko w dni takie, jak ostatni z opisanych, kiedy wszystko idzie nam jak po grudzie, a świat i ludzie (i często my sami na dokładkę) nie ma dla nas litości. Rezerwy energii budują się zaś, gdy możemy odpocząć, zająć się tym, co lubimy najbardziej, zrelaksować. Gdy mamy czas dla siebie. Gdy słuchamy miłych komplementów (a jakże! kolejna magiczna funkcja uprzejmości), dobrych słów, gdy jesteśmy aktywni fizycznie w sposób, który lubimy. Kiedy osiągnięcia dzieci przysparzają nam dumy i podsłuchaliśmy, jak żona chwali nas w telefonicznej rozmowie z koleżanką.

Nawet kiedy czara złości jest przepełniona, ale mamy w sobie dużo dobrej energii, cierpliwości i siły zgromadzonej z pozytywnych wydarzeń i odczuć, nie dojdzie do wybuchu złości. Ani wtedy, kiedy dobrej energii jest mało, ale przynajmniej świat i ludzie traktują nas akurat z taryfą ulgową i irytacja nie dopada nas w każdej sekundzie danego dnia. Nie dojdą do głosu tzw. myśli-zapalniki, na które jesteśmy odporniejsi, kiedy wiaderko złości jest puste lub energii – pełne. I superodporni: gdy oba wiaderka są w pożądanym stanie.

Emocja cenna, ale trudna

Złość sama w sobie nie jest negatywnym zjawiskiem. Jest jak każda emocja, którą odczuwamy i jak każda, ma dla naszego bytu konkretne znaczenie. Pojawia się, gdy naruszone zostały (przez kogoś lub przez nas samych) jakieś nasze granice, choćbyśmy sami ich sobie nie uświadamiali. Na przykład jestem wściekła, bo kolejny raz nie odmówiłam wzięcia sobotniego dyżuru. Czy też dlatego, że mama wtrąca się do sposobu wychowywania dzieci. Złość to ważny sygnał dla nas i dlatego jej odczuwanie jest w porządku, choć najczęściej nie dajemy sobie na to przyzwolenia. Nie w porządku jest natomiast agresja, wybuch złości, który często bywa jej jedynym wyrazem, a z którym radzić sobie definitywnie nie umiemy. Agresywne reagowanie na prowokację to – według wspomnianego profesora Kahnemana – jedna z oznak, wskazujących na wyczerpanie samokontroli.

Agresja jest jak przełącznik, który odcina nas od naszego standardowego „obycia” i ogłady. Jest traktowana jako zaprzeczenie kultury osobistej, bo wiąże się często z gwałtownymi zachowaniami, nieokrzesaniem, z użyciem siły, niecenzuralnym językiem. Agresja lub silne uczucie złości jest stanem szczególnym, „niepoczytalnością” naszej codziennej świadomości. Wiecie, że nawet w polskich badaniach na temat grzeczności językowej uznaje się stan „silnego wzburzenia” jako poniekąd usprawiedliwiający nieuprawnione przejście „na ty”? Dyrektor szkoły z „Młodych gniewnych” (taki film z ery dawno przed Netfliksem) pewnie byłby innego zdania. W końcu odmówił wysłuchania ucznia, ponieważ ten nie zapukał, jak należało, do drzwi gabinetu. Co pośrednio przyczyniło się, dla dobra dramatyzmu historii, do śmierci owego ucznia.

Agresję i jawnie okazywaną złość postrzegamy jako naruszenie zasady uprzejmości. To dlatego śmieszą nas żarty o tzw. rodzicielskim zespole Tourette’a. Pewnie to znacie, jeżeli zdarza Wam się przyjaźnić z rodzicami małych i większych dzieci: „Dzień dobry, kochana, dzwonię, aby złożyć Ci najserdeczniejsze… GDZIE SIĘ PCHASZ NA DYWAN Z TYMI ZABŁOCONYMI BUCIORAMI, GÓWNIARZU?!!! …najlepsze życzenia z okazji urodzin!”

Złość jest atawizmem, jedną z podstawowych emocji. Odpowiada za nią tzw. układ limbiczny w mózgu, ewolucyjnie młodszy od „mózgu gadziego”, który z kolei warunkuje odruchy, instynktowne działania niezależne od naszej woli i świadomości. Najświeższym nabytkiem ludzkiego mózgu jest zaś kora mózgowa. Ta, w której zlokalizowane są ośrodki mowy, pamięci, myślenia czy umiejętności językowych. To istotne dla zrozumienia, dlaczego złość potrafi nami „zawładnąć”. Dzieje się tak, ponieważ, gdy znajdujemy się w stresie, w okolicznościach postrzeganych przez nasz mózg jako sytuacja zagrożenia, do głosu dochodzi „mózg gadzi”, bo istotna staje się pierwotna funkcja: przetrwanie. Przejmuje on „dowodzenie” nad naszym umysłem i wprowadza go w tryb awaryjny (czytaj: szykuje do ucieczki lub obrony). A zatem „odcina” funkcje kory mózgowej, odpowiedzialnej na przykład za logiczne myślenie i budowanie relacji, jako zbędny wydatek energetyczny. W skrócie: uruchomienie ośrodka złości sprawia, że „krew nas zalewa”. To znaczy, że nie docierają do nas żadne inne odczucia i informacje poza tą jedną: jestem wściekły! To dlatego nie pomogą w tym stanie tłumaczenia i logiczne wywody (a już zwłaszcza dobre rady w stylu: „nie denerwuj się”).

Złość ludzi dobrze wychowanych

Za wybuch złości należy przeprosić. Bez względu czy w naszej (trzeźwej już, bo post factum) ocenie, był zasadny czy nie. I niezależnie od tego, czy miał on miejsce wobec osób obcych, szefa, podwładnych, czy własnego dziecka. Człowiek obyty, to taki, który nad swoimi emocjami panuje i to jest dobry drugi powód – pierwszym jest nasza osobista równowaga wewnętrzna – dla którego warto nad sposobami wyrażania złości i emocji w ogóle  pracować.

Jakie są jednak inne wnioski z opisanego zjawiska? Ano subiektywne i – a jakże – grzecznościowe. U mnie przynajmniej zależność złości i uprzejmości jest obustronna, czyli działa na zasadzie sprzężenia zwrotnego. Brak złości ułatwia bycie uprzejmym. A bycie uprzejmym ułatwia rozładowanie złości. Jak to?! Rozładowanie to może w tym kontekście nienajlepsze słowo. Chodzi mi jednak o to, że bycie uprzejmym ładuje akumulator. To nasze wspomniane wiaderko energii i dobrych zdarzeń. Nie tylko w formie głasków, które otrzymujemy w odpowiedzi na grzeczność, czyli podziękowań, uśmiechów, słów uznania i wdzięczności, choć i te na pewno nie są „bez winy”. Chodzi mi o sam akt bycia uprzejmym, dający satysfakcję. Analogicznie do bycia ofiarodawcą prezentu, a nie jego odbiorcą. Cieszy i nastraja pozytywnie – przynajmniej mnie – sam fakt podarowania takiego prezentu, jakim jest życzliwe słowo, uczynek, gest. A skoro pozytywnie nastraja i cieszy, to pozwala naładować „wiaderko” dobrej energii. I podwyższa próg wybuchu złości, jeśli znajdą się ku niemu akurat podstawy.

Mantra grzecznościowa

A co, jeśli na Ciebie to nie działa w ten sposób? Cóż, ćwicz dobre maniery, pokładając nadzieję w mantrowym charakterze grzecznościowych formuł. Nieprzypadkowo przecież tyle uprzejmościowych zwrotów ma swoją ściśle określoną formułę, składnię i kontekst użycia.

Tak sobie myślę, że miarowe mruczenie pod nosem „przepraszam, przepraszam, przepraszam” z pewnością musiało uratować już samopoczucie, a może i życie, tysiącom kulturalnych pasażerów warszawskiego metra, wysiadających w godzinach szczytu na stacji „Centrum”.

*D. Kahneman, Pułapki myślenia. O myśleniu szybkim i wolnym, tłum. P. Szymczak, Warszawa Media Rodzina 2012.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn