Dogadać się z nauczycielami

nauczyciel komilfo

Wrzesień. Powróciły jedne z najtrudniejszych relacji, z jakimi mierzymy się na co dzień. My nauczyciele. My rodzice.

…ale i Wy, przełożeni wspomnianych nauczycieli, i ich rodziny, wysłuchujące na co dzień o trudach ich pracy. I Wy, dzieci, studenci, uczniowie, czasem z uciechą wysłuchujący wzajemnych żalów, a czasem między młotem i kowadłem.

Jak dorosły z dorosłym

Jeżeli właśnie zdecydowałaś się dołączyć do studenckiej braci, wiele problemów już za Tobą. W codziennych relacjach z uczelnią i jej pracownikami znika istotny komponent, który towarzyszył Ci do tej pory – rodzice. Na uniwersytecie czy politechnice mamy nie chodzą już dopytywać w imieniu swoich dzieci o ocenę/zaliczenie/możliwość poprawy. No dobrze, raz zdarzyło mi się taką mamę gościć, ale to jednak wyjątek od reguły.

Dorośli ludzie objawiają swoją dorosłość i samodzielność, troszcząc się o swoje interesy osobiście. Czasem po fakcie, nie zawsze stosownie, bywa że nadmiernie roszczeniowo lub nazbyt nieśmiało. I takie ich prawo. Relację z wykładowcami też trzeba ukształtować i nauczyć się jej, po latach spędzonych w systemie szkolnym, nierzadko w podległości niemal totalnej. Bywało przecież, że dogadać się z nauczycielami można było tylko w jeden sposób: całkowitym posłuszeństwem i uległością. Teraz przyszedł czas na kształtowanie innego typu relacji i dopasowywanie dotychczasowych doświadczeń do nowej rzeczywistości.

Bo na uczelni jest, a przynajmniej powinno być, jednak inaczej, bardziej partnersko. Dwie dorosłe osoby, sprawczość po obu stronach, prawo do dyskusji, własnego zdania i własnych decyzji. Ważne dla tej młodszej, aby nie zachłysnąć się tym prawie partnerstwem i świeżo nabytą autonomią. Dla tej starszej ważne, żeby pamiętać, że młodzieży też należy się szacunek. I życzliwe drogowskazy.

Do jednej bramki

…powinni grać rodzice, których dzieciom daleko jeszcze do dorosłości i studiowania. Wraz z nauczycielami. Modne hasło, ale często niestety bez szans na wprowadzenie w życie. Animozje zaczynają się już od pierwszych dni w szkole. Rodzic nie zawsze zdaje sobie sprawę, że traktuje nauczyciela z góry, bo ma głęboko zakorzenione przekonanie, że praca w szkole to żadna kariera, a on właśnie karierę ceni wysoko. Albo patrzy na nauczyciela z zawiścią, bo ten ma „trzy miesiące wakacji”, podczas gdy rodzic zasuwa na etacie świątek czy piątek. Nauczyciel nie zna sytuacji domowej, więc czasem niechcący oceni rodzica jako nie dość zaangażowanego, albo takiego, któremu praca przysłania relację z własnym dzieckiem. Albo też nieświadomie odnosi się z niechęcią do mamy, która przypomina mu inną, wyjątkowo uciążliwą w kontakcie, z poprzednich lat, więc wydaje się, że dobrze zna już „ten typ”.

Wcale nie jest łatwo podchodzić z otwartością do nowych osób, zwłaszcza takich, od których zależymy. A w relacji nauczyciel-rodzic jest bardzo duża współzależność. I to na lata, dlatego dobrze jest uświadomić sobie własne uprzedzenia i odłożyć je na bok. Ideałem byłaby relacja partnerska, taka, w której żadna strona nie walczy o dominację, tylko współdziała i szanuje autorytet drugiej. W końcu wypadkową tej relacji jest dobrostan dziecka. Nie powinno być miejsca ani na „niech się ta pani tak nie wymądrza, przecież dzięki nam dostaje pensję”, ani na „Kowalski, ten twój tata to niech ci lepiej nie pomaga już w pisaniu, sam powinien wrócić na jakiś czas do szkoły”.

A zaczyna się już w przedszkolu

Albo i w żłobku, naprawdę! Mimo że tak niewielu z nas wie lub pamięta, że panie w przedszkolu to także nauczyciele. „Nauczyciele wychowania przedszkolnego”, „nauczyciele wspomagający” – osoby z kierunkowym wykształceniem, po studiach, często dalszych kursach, studiach podyplomowych. Słowem: specjaliści przygotowani do tego, by fachowo wspierać rozwój dziecka i nabywanie przez nie wiedzy i doświadczeń.

Bardzo często potrafi nas zmylić ciepły zwrot „ciociu”, którego dzieci używają wobec pań „przedszkolanek”. A od „ciociu” bardzo blisko przecież do „opiekunki” czy „niani” – zawodów, które w przeciwieństwie do nauczyciela nie wymagają wysokich kwalifikacji. Chcąc więc dogadać się z nauczycielami w przedszkolu swojego dziecka – nie dyskredytujmy ich, nie pozbawiajmy autorytetu i nie zaniżajmy wartości ich wykształcenia czy wykonywanej pracy. Pod wieloma względami to naprawdę najtrudniejsza praca pod słońcem.

A nauczycielom, szczególnie na te pierwsze miesiące, z pewnością przyda się więcej cierpliwości niż zwykle. Przecież nie tylko dzieci adaptują się do nowej sytuacji – rodzice także! Jeżeli nie stosują się do zasad, niewłaściwie zwracają się do kadry przedszkolnej – to zazwyczaj nie ze złej woli. Czasem warto przypomnieć im o regułach, które już z pewnością słyszeli, czytali, ale które przepadły gdzieś w ferworze przedszkolnych przygotowań, adaptacji, rozpaczliwych prób pogodzenia godzin pracy z porami otwarcia przedszkola. Byle bez pouczania i mentorskiego tonu: pod wpływem stresu i negatywnych odczuć nie tylko nie nabywamy nowej wiedzy i umiejętności, ale usztywniamy się w dotychczasowych postawach i zachowaniach.

Ostateczne starcie

Jeżeli jakaś sytuacja wymaga omówienia, albo nastąpiła znacząca różnica zdań – rozmawiamy, dyskutujemy, nawet kłócimy się, ale nigdy przy dziecku. Ono nie jest elementem relacji rodzic-nauczyciel, więc nie powinno być świadkiem tarć i trudnych emocji. Podobnie jak w rodzicielstwie: nie chodzi o ustalenie jedynie słusznej, jednomyślnej decyzji, przecież nauczyciel i rodzic mogą mieć na tę samą kwestię diametralnie odmienny pogląd. Chodzi jednak o to, żeby odmienność szanować, a naszą różnicę zdań przedstawiać dziecku w odpowiedniej perspektywie. Nie krytykować drugiej strony, nie wyśmiewać, nie obgadywać. Nie odmawiać jej kompetencji.

„Mam taką babkę z matmy, która sama jest niedouczona”, „Nikt go nie słucha, bo gość chodzi z jakimś przedpotopowym laptopem” – podobne opinie wypowiadane przez dziecko w jego wczesnych latach nastoletnich, często nie są jego własnymi, tylko zasłyszanymi z rozmów dorosłych. Dla dziecka nie jest to dobra okoliczność. I nie chodzi tu wcale o brak szacunku, który „należy się i już”. Taka postawa rodziców może utrudnić dziecku uznawanie nowych autorytetów i samodzielne wyrabianie opinii na temat innych ludzi. Wiadomo, że przychodzi wiek, w którym rodzic przestaje być autorytetem totalnym, a jakiś jest jednak młodemu człowiekowi nadal potrzebny. Częściowo wypełnia tę potrzebę grupa rówieśnicza, ale może warto, by nie była jedynym punktem odniesienia?

Zdrowa relacja rodziców z nauczycielami daje dziecku jeszcze jeden ważny element wyposażenia na całe przyszłe życie: pokazuje, że ludzie są bardzo różni, nie muszą się ze sobą zgadzać, a mimo to mogą się skutecznie porozumiewać i podejmować współpracę. To pierwszy, ważny krok dla dziecka, aby w przyszłości umiało doceniać różnorodność i wykorzystać jej potencjał, a więc też łatwiej odnaleźć się w każdym środowisku, w którym przyjdzie mu działać.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn