Jak o nie dbać w dobie pracy zdalnej i społecznej izolacji? Bo nie tylko pracą człowiek żyje, a te wszystkie kawki, służbowe lunche i – ludzie, przede wszystkim – są najważniejszym benefitem wielu prac. Zadbajmy o „pakiet socjalny” na te trudne czasy.
I wcale nie chodzi mi o prywatną opiekę medyczną (choć w obecnych czasach ją doceniamy, a nawet zaliczamy debiuty użytkowania). Ani o kartę Multisport, bo z tej, wiadomo – nie skorzystamy za wiele. Z kolei o kawę z pianką, nawet w domowych warunkach, jest dość łatwo (a wiem skądinąd, że nie jestem jedyną osobą, dla której ekspres do kawy jest istotnym elementem „socjalu”). Jednak nie, nie taki „pakiet socjalny” mam na myśli.
Wspólnota posiłków
Chociaż… gastronomiczne doświadczenia bywają przecież bardzo ważnym elementem budowania zespołu i relacji międzyludzkich. I nie jest to nawet kwestia braku wyjść „integracyjnych”, atrakcyjnych wyjazdów w delegacje czy firmowych imprez. Wspólna kawa i przerwy spędzane razem w biurowej kantynie czy w „chińczyku” za rogiem albo kolektywne wyjście na burgera to niezwykle ważne codzienne wydarzenia, które porządkują czas pracy, napędzają nas do działania i wyzwalają kreatywność. Pozwalają też wspólnie pobyć, zamiast jedynie współpracować.
Jak korzystać z tych dobrodziejstw w domu, w czasie pracy zdalnej? W mniej napiętych harmonogramach można przewidzieć osobne 10 minut spotkania online na wspólne wypicie kawy i rozmowę. Można też spotkać się specjalnie w tym celu mniej formalnie, na jednym z ogólnodostępnych komunikatorów (to szczególnie ważne, gdy pracujemy głównie w pojedynkę, bez kontaktu z ludźmi). Albo spróbować uporządkować czas pracy ustalając wspólną przerwę na posiłek. Znam też przykłady zespołów, gdzie celebrowanie wspólnoty przybrało postać pizzy zamawianej przez pracodawcę dla wszystkich do domów, o tej samej porze. Poczucie wspólnotowości podbijają też u niektórych korporacyjnych szczęściarzy dostarczane do domu przesyłki ze świeżymi owocami albo regularne dostawy „paczek żywieniowych” od firmy.
Widok człowieka
Nawet ci z nas o najwyższym poziomie introwertyzmu mają już społecznej izolacji na tyle dość, że chętnie pooglądaliby ludzi na żywo. I nawet porozmawiali z nimi! Wielu znanym mi zespołom pełnowymiarowej pracy zdalnej towarzyszy jedno obowiązkowe spotkanie osobiste w tygodniu. Czasem w biurze, a czasem w kawiarni wynajmującej „biurka na coworking”. Znajoma organizacja pozarządowa organizuje zaś podobne spotkania w plenerze. O ile wiem, ostatnie zakończyło się zjeżdżaniem na butach z górki (wiecie, śnieg). Nie sądzę jednak, żeby ucierpiała na tym produktywność zespołu.
A jeżeli spotkań fizycznych w ogóle nie planujemy, warto część telekonferencji zamienić na formuły audiovideo, a podczas spotkań online – „pokazać” się choć na chwilę, zamiast pozostawać wyłącznie na nasłuchu. To bardzo usprawnia interakcję, ale i pozwala się lepiej osadzić w społeczności współpracowników. Szczególnie, gdy pracujemy głównie przy komputerze, bez udziału innych osób. Można też przewidzieć w agendzie spotkania chwilę na rozmowy niepracowe, czyli tzw. networking. Zaawansowany „pakiet socjalny” może objąć nawet specjalne „podstoliki” (breakout rooms), w których porozmawiamy w przerwie spotkania w bardziej kameralnych gronach. Zżyte z sobą zespoły umawiają odrębne spotkania na luźniejsze rozmowy. W niektórych firmach podobne, „pogaduchowe wyjście awaryjne” stanowi po prostu firmowy czat czy komunikacja intranetowa.
Motywacja do ogarnięcia się
Obostrzenia związane z epidemią nie tylko nas unieruchamiają i zamykają na innych. Przyznajmy szczerze, że także – rozleniwiają nas, szczególnie w sensie społecznym. Im mniej „wychodzimy do ludzi”, tym mniej musimy się starać (choć namawiam do starania się także dla tych, do których „nie wychodzimy”😉). Im więcej mamy spotkań online i im dłuższe się stają – tym bardziej odpuszczamy służbowy uniform czy makijaż, bez którego wcześniej nie wyszłybyśmy z domu. W skrajnych wypadkach uznajemy, że po co się troszczyć o bałagan w kadrze lub wyprasowaną koszulę, skoro i tak uwagę współpracowników zagrabi futrzak lub uczący się zdalnie w tym samym pomieszczeniu małoletni.
Nasz osobisty „pakiet socjalny” w ramach wkładu na rzecz zawodowej wspólnoty może więc obejmować pewien poziom ogarnięcia się w tej nowej, trudnej rzeczywistości. I wcale nie mówię o wersji premium, z krawatem, ołówkową sukienką i biznesowo upiętymi włosami na każdym spotkaniu. Chodzi raczej o wypracowanie własnego standardu obcowania ze współpracownikami, akceptowalnego w naszych obecnych warunkach życia, a nawiązującego nieco do standardów sprzed przymusowej cyfryzacji. To może być dbałość o strój, fryzurę czy zadbane paznokcie, szczególnie gdy dużo gestykulujemy przed ekranem. Ale może też być dyscyplina czasowa spotkań, przygotowany do współdzielenia ekranu, uporządkowany pulpit, staranne planowanie czasu pracy czy precyzja porozumiewania się z innymi. Lub wyraźne oddzielanie spraw służbowych od towarzyskich i zwoływanie w tych ostatnich odrębnych spotkań z najbliższą koleżanką/kolegą z pracy. A nawet staranność i kultura wypowiedzi.
Balans. To jest chyba to, czego wielu z nas najbardziej obecnie potrzebuje. Równowaga między pracą (która wdziera się w życie prywatne) i sferą prywatną (która nie może nie oddziaływać na pracę). Równowaga między wymaganiem od siebie i innych a umiejętnością odpuszczenia. Równowaga pomiędzy akceptacją nowych realiów pracy i uczenia się a pielęgnowaniem tego, co w pracy i nauce wcale nie jest wartością dodaną, lecz ich sednem – więzi społecznych.