I dlaczego warto na każdy temat mieć rzetelną wiedzę i własne zdanie.
Są takie wydarzenia i zjawiska, które robią kulturze osobistej, uprzejmości i życzliwości bez wątpienia zły PR. O kilku już pisałam, jak na przykład nośne powiedzonko o tym, że tylko niegrzeczne dziewczynki idą tam gdzie chcą. Albo o utożsamianiu grzeczności z posłuszeństwem, w rodzaju „dzieci i ryby głosu nie mają” czy „nie odzywaj się niepytany”. Cudów nie ma, posłuszne dziecko wyrośnie co najwyżej na posłusznego dorosłego, a nie na człowieka grzecznego i z nienagannymi manierami. Ale na pewno nie na asertywnego, skutecznego i o wysokich kompetencjach społecznych.
W ostatnich dniach mierzę się, jako badacz etykiety i kulturoznawca, ale i jako kobieta, z prywatną falą złości, irytacji i niedowierzania. Słyszeliście o „Życiu na maksa. Poradniku uczuciowo-seksualnym”? Poradniku, który przez swoją formę dystrybucji (warsztaty w szkołach państwowych) zyskał rangę podręcznika. Dla młodzieży. Obejrzyjcie wyimki na własne oczy, u Doroty Łobody.
Toksyczna wizja grzeczności
„W żadnym wypadku nie bądź niegrzeczna, nie okazuj niesmaku”, „Bądź miła”, „Daj mu do zrozumienia, że schlebia ci zainteresowanie” – naprawdę to są rady kierowane w cywilizowanym społeczeństwie do młodych kobiet, które padły ofiarą molestowania seksualnego?! Przemocy? Aktu agresji? Patrzę i nie wierzę. Czytam i moją reakcję trudno byłoby zaliczyć do grzecznych. Jakim prawem ktoś wykorzystuje wielowiekowy dorobek cywilizacji, jakim są kodeksy dobrych manier i zachowań społecznie aprobowanych w celu usprawiedliwienia przestępstwa? Jak może pozwolić sobie na taki brak szacunku dla czytelnika i czytelniczki, aby zasugerować im fałszywą, bo na wskroś perswazyjną definicję uprzejmości i dobrych manier? W imię czego odważa się cenną kompetencję społeczną i komunikacyjną ukazać jako infantylne „bycie miłą”?
Dobre chęci?
Gdybym miała doszukiwać się jakiegokolwiek zgodnego z dobrą wolą zamysłu autora: owszem, jedną z zasad dobrego wychowania jest nieodpowiadanie chamstwem na grubiaństwo. Człowiek kulturalny pozostaje takim w każdej, także trudnej sytuacji i nie daje się sprowokować. Ale kultura osobista nie jest równoznaczna z brakiem stanowczości, reakcji, a tym bardziej działania w obronie własnej, gdy zagrożone jest nasze życie, zdrowie czy podstawowe wartości!
A może autor nieumiejętnie zamierzał przełożyć na sytuację molestowania seksualnego zalecenia z dziedziny kryminalistyki i przesłanie miało brzmieć: „nie denerwuj go, nie podjudzaj, nawiąż więź”. Widzę jednak pewien zasadniczy problem we wszelkich próbach nawiązywania więzi z napastnikiem w sytuacji bezpośredniej przemocy fizycznej i/lub seksualnej. Chyba że, jak wprost zasugerowało Mamadu, autorzy książki chcą wytworzyć w ofierze syndrom sztokholmski.
Kultura – tak, póki działa
Sprzeciw lub odmowa w zgodzie z zasadami kultury osobistej – tak. Dopóki działa. Jeżeli nie działa, nadrzędna jest obrona własnych granic, nawet gdyby należało użyć siły fizycznej lub słownej agresji. I nie chodzi o to, że „na wojnie i w miłości wszystkie chwyty dozwolone”. Chodzi o to, że nawet ludzie, którzy właściwie rozumieją pojęcie dobrych manier i dla których stanowią one wartość samą w sobie, stają czasem w obliczu agresji i bezpośredniego zagrożenia własnego życia lub zdrowia. Skuteczność w walce o nie, jest kluczowa dla przetrwania. I dopiero kiedy ten cel zostanie osiągnięty, możemy myśleć o dalszym kultywowaniu dobrych obyczajów. Bo nie na każdego napastnika zadziała kulturalne „proszę” lub „niech mnie pan nie dotyka”.
A co ze słynnym: „nie zachęcaj”, hipokryci?!
Jest różnica pomiędzy próbą zachowania klasy i dobrych manier w trudnej sytuacji, a w „byciu miłą” dla osoby, która nas molestuje. Jak się bowiem przejawia „bycie miłą”? Uśmiechem. Rozmową. Przyjaznym nastawieniem, mimiką, gestykulacją. Skupieniem uwagi na drugiej osobie. Czy to przypadkiem nie będzie „zachęcanie” – tyleż niesławne, co nadal często przywoływane (w kontekście ubioru czy sposobu zachowania się) we współczesnych dyskusjach na temat przemocy seksualnej? A tu przecież jeszcze „daj mu do zrozumienia, że schlebia ci zainteresowanie”.
NIE. Cytowane fragmenty książki mają dać odpowiedź na pytanie, „Jak powiedzieć NIE nauczycielowi lub szefowi?”. Otóż nie ma o tym mowy w cytowanym tekście. Nie ma odpowiedzi ani wartościowych wskazówek. Nie ma w nim rzetelnej wiedzy. A jako tekst o znamionach publicystyki, jest to utwór, delikatnie mówiąc, mierny. Z każdego z tych względów zasługuje na stanowcze NIE pomysł jego dystrybucji wśród młodzieży. A nawet samej jego publikacji.