Nie jesz glutenu?! Ale wiesz, że w wędlinie też jest?

kultura wegetarian i bezglutenowcow

Czyli nieco o poszanowaniu granic własnych i cudzych, a przy okazji o dobrych manierach przy jedzeniu.

Na pewno pamiętacie krążący w sieci na początku sezonu wakacyjnego mem: ilustrował lody idealne. Czyli bez cukru, laktozy, jajek, glutenu, w dodatku bez kalorii i wegańskie. Wyglądały tak niepozornie, jak zwykłe kostki lodu do napojów. A tu proszę. Dość udana satyra na rosnące wymagania Klientów o tyleż wygórowanych apetytach, co restrykcyjnych ograniczeniach w jadłospisie. Choć niezbyt zgodna z tym, co nazywam dla uproszczenia “wegetariańskim savoir-vivre’em”.

Bez mięsa, cukru, laktozy, glutenu, wyboru?

Z góry uprzedzam wątpliwości: świetnie rozumiem, że są – wcale nie tak rzadkie – choroby, które uniemożliwiają jedzenie produktów z laktozą, glutenem, cukrem i innych. Ale czy zauważacie, tak jak ja, że te osoby, u których dietetyczne ograniczenia wynikają ze względów zdrowotnych, nie są wcale roszczeniowe w sytuacjach publicznego zamawiania i spożywania posiłków? O tego typu chorobach wśród moich znajomych dowiaduję się zwykle po latach, całkiem przez przypadek.

Istnieje jednak również dynamicznie rosnąca grupa innego typu odbiorców produktów bezglutenowych i bez-innych. Taka, która z jakiegoś powodu uznała określony składnik diety za szkodliwy, chorobotwórczy, niewłaściwego pochodzenia, niezgodny z trendami. Słowem: wybrała, aby go nie spożywać i jednocześnie wysuwa wobec otoczenia żądania równego traktowania. Zawsze się zastanawiam, czy ta grupa ma świadomość, jak długo taki gluten utrzymuje się na nożach i naczyniach stosowanych do uniwersalnej żywności? Ci, którzy chorują na celiakię, pewnie to wiedzą. I może dlatego nie słyszę ich roszczeń w co drugiej restauracji, bo świadomie wybierają te, które specjalizują się w jedzeniu dostosowanym do ich diety.

Ktoś zapytał mnie ostatnio: czy być bezglutenowym, bezmięsnym, bezlaktozowym, jest niegrzecznie? Nie, to nie tak. Jesteśmy, jacy jesteśmy. Niegrzeczne jest demonstrowanie wszystkich tych preferencji, w dodatku w sposób inwazyjny i mogący przeszkadzać innym. Tak jak w ogóle niegrzeczne jest nadmierne skupianie na sobie uwagi, gdy jesteśmy w czyimś towarzystwie lub po prostu wśród ludzi. To stąd pomysł na tekst o wegetariańskim savoir-vivrze. Bo ten ogólny bywa zbyt ogólny.

Uwaga: wyznanie

Sama jestem wegetarianką, już od kilkunastu lat, ku nieustannej rozpaczy mojego męża-mięsożercy. Od kiedy pamiętam, jest to sprawa raczej dla mnie wstydliwa, niż powód do chwalenia się, albo żądań różnego typu. Nie jadam mięsa, bo się brzydzę, więc ani ze mnie prawdziwa ideologiczna wegetarianka, ani zdrowotny freak, ani modny hipster. I mimo to z pewnością mój talerz różni się zwykle do talerzy reszty towarzystwa. Nie lubię wyróżniać się w ten sposób, więc od zawsze staram się na swoją odmienność nie zwracać uwagi i nie powodować nią więcej niż trzeba komplikacji dla osób ze mną przebywających, obsługi i otoczenia. To oznacza, że jeżeli jestem w restauracji serwującej „ogólne” jedzenie, bez wariantów „bez”, to staram się zadowolić tym, co jest w karcie. Jeżeli lokal ma w nazwie „steakhouse”, to szybciej zadowolę się frytkami z surówką niż zażądam przygotowania dla mnie odrębnego dania.

Od lat podziwiam naszego przyjaciela (swoją drogą ma nieco łatwiej, mieszka w Wiedniu, gdzie dostęp do smacznych, choć prostych dań bez mięsa jest jednak większy niż u nas). Jest wegetarianinem (i wegetariańskie było nawet jego wesele w winnicy cudownie górującej nad stolicą) i jednocześnie mistrzem w nierobieniu z tego wielkiego „halo”. Gdy zdarza mu się zjeść przez przypadek kawałek mięsa czy kiełbasy, kiwa smętnie głową i mówi: „hm, to chyba nie było wegetariańskie”. I już. Nie sięga już ponownie po to danie, ale i nie robi afery z tego, co mu się przydarzyło. Nie zwraca na siebie uwagi głośną reakcją na temat tego, co się stało. Nie przedkłada ideologii swojego sposobu odżywiania ponad dobrą atmosferę spotkania. Ma po prostu duże wyczucie w zakresie wegetariańskiego savoir-vivre’u. Podziwiam go i od lat dążę do podobnego stoicyzmu, który nie zawsze mi jeszcze dobrze wychodzi, kiedy to mi przydarza się trafić na kawałek mięsnej potrawy.

Savoir-vivre odmieńców

Jeżeli jesteś z wyboru wegetarianinem, bezglutenowcem, bezlaktozowcem, bezinnym, staraj się nie czynić z tego swojej marki. Masz tyle innych różnorodności do zaoferowania, do pokazania innym. Nie warto skupiać się tylko na tym wyróżniku, nie przyciągaj do niego uwagi. Szanuj też wybory innych i żądaj szacunku dla własnych. Nie epatuj nimi, nie namawiaj innych (a już na pewno nie obrzydzaj im jedzenia!), bądź dyskretny w swoim wybiórczym jedzeniu. Nie zwołuj konsylium całej obsługi w celu natychmiastowego ustalenia dla Ciebie nowego menu.

Niegrzeczne będzie dopytywanie o każdą potrawę: czy w konkretnej jest smalec? A może żelatyna? A może jednak cukier, tylko brązowy? Mimo że dobrze wyszkolona obsługa powinna takie rzeczy wiedzieć, to choćby dla naszego towarzystwa przy posiłku może to być sytuacja niezręczna. Jeżeli mamy tak restrykcyjne wymagania, może warto po prostu korzystać z coraz liczniejszej oferty miejsce wegetariańskich i wegańskich?

A jeżeli zależy Ci, aby zjeść smaczny posiłek w miłej atmosferze, w miejscu, gdzie serwuje się dania i mięsne i bezmięsne, jest na to prosta i kulturalna metoda. Zadzwoń tam wcześniej, zarezerwuj stolik i zapytaj o możliwość przygotowania opcji bezmięsnej, wegańskiej itp. Zazwyczaj się to udaje. Nam udało się w Atelier Amaro, gdzie stolik, owszem, zarezerwowaliśmy, ale o rezerwacji opcji bezmięsnej – wstyd przyznać – zapomnieliśmy. Zapytaliśmy o nią grzecznie na miejscu, choć byłam skłonna raczej wybrać z serwowanych dań to, co będzie mi odpowiadać – w końcu to my się nie popisaliśmy! Stanęli na wysokości zadania. Bez mrugnięcia okiem i całkiem spontanicznie przygotowali bezmięsne odpowiedniki całego menu, a nasze dania (mięsne i bezmięsne) mimo to zachwycały skorelowanym wyglądem.

Ucz się na moich błędach

Wiem, przywołany przykład to wyższa szkoła jazdy. Jednak nie zachęcam do stawiania jakiejkolwiek obsługi przed takimi wyzwaniami, czy to będzie lokal master chef, czy skromny bar z zapiekankami. I nie jestem dumna z tego, w jaki sposób sama przetestowałam wysoką kulturę obsługi we wspomnianej restauracji. Przeciwnie. Założyłam, że będę dzielić się z Wami również własnymi gafami, i do takiej, bijąc się w pierś, właśnie się przyznaję. Jest mi zwyczajnie wstyd na myśl o tym, ile zamieszania wywołałam swoimi życzeniami i ile pracy dodałam mocno zajętym, skądinąd, ludziom.

Pytajcie, uprzedzajcie. Informujcie przed czasem o swoich innych niż u reszty gości gustach i preferencjach. Dajcie szansę obsłudze na przygotowanie się i pokazanie, na co ich stać. Dla obsługi takie wcześniej uzgodnione zamówienie będzie naprawdę o wiele łatwiejsze w realizacji (a dla nas: duża szansa, że bardziej atrakcyjne), niż spontaniczne wymyślanie potraw, gdy zjawimy się już bez zapowiedzi.

Savoir-vivre dla wszystkożerców

Jeżeli Twój towarzysz/towarzyszka nie je jakiegoś ważnego składnika pożywienia, delikatnie będzie tego po prostu „nie zauważać” (kocham Cię, mężu, i tak). Jeżeli jest to niezbyt dobrze znana nam osoba, nie mamy pewności czy taki sposób odżywiania wynika z wyboru, czy z choroby. A krytykowanie w jednym i drugim wypadku może wyrządzić spore szkody dla relacji.

Nie podsycaj zainteresowania odmiennością. Jeżeli wegański/bezlaktozowy/bezcukrowy towarzysz czy towarzyszka dyskretnie zamawia posiłki inne niż wszystkie, nie zwracajmy na to uwagi reszty towarzystwa. Nie pytajmy głośno, a już tym bardziej ze zgorszeniem w głosie: „Jesteś z tych odmieńców?”, „Czemu nie jesz mleka?”, „Masz alergię na gluten?”. Nie rozwijajmy debaty na temat rosnącej liczby osób dotkniętych celiakią w społeczeństwie, nie przywołujmy własnego epizodu wegetarianizmu z liceum. Nie prowokujmy dyskusji: „Ale wiesz, że ostatnio udowodniono, że gluten tak naprawdę nie szkodzi?”, „A buty ze skóry nosisz?”. W ogóle retoryczny argument odwołujący się do niekonsekwencji jest po prostu nieuprzejmy. Należy do tej samej kategorii argumentów o złych intencjach, co ad personam.

Chcesz sprawić „odmieńcowi” przyjemność? Pójdź ze mną czasem do wegetariańskiej restauracji, z Twojej inicjatywy. Ty poznasz całkiem nowe smaki, a ja nie dość, że będę „u siebie”, to jeszcze z radością przyjmę na siebie rolę przewodnika po całkiem nowym dla Ciebie świecie. Albo zaproś takiego typa do siebie i przyrządź coś bez dodatku nabiału, cukru, glutenu, czy tego, czego akurat Twój gość nie jada. Coś prostego oczywiście i niewymagającego spędzenia trzech godzin przy kuchni. Okażesz mu w ten sposób wiele szacunku i pokażesz, że różnorodność jest dla Ciebie możliwością, nie przeszkodą.

Stołowa uprzejmość

Uwaga, będzie suchar: jesteśmy różni. Ilu nas, tyle gustów, tyle wyborów, opinii, decyzji i ulubionych bądź znienawidzonych potraw. I tyleż samo motywacji, powodów, przekonań, poglądów. Także na to co jemy, lub czego nie jemy. Człowiek obyty w świecie i towarzystwie zdaje sobie z tego sprawę i nie dziwi go to zbytnio. Mój wegetarianizm może być dla kogoś równie szokujący, jak dla mnie fakt, że nie lubi on pietruszki. Ciekawe, że nauczyliśmy się (z grubsza) szanować swoje poglądy w dziedzinie religii, polityki, orientacji seksualnej. Wiemy, że brak takiego szacunku jest niegrzeczny. A w braku poszanowania poglądów kulinarnych nie widzimy jakoś problemu. Nie widzimy nawet nieposzanowania.

Weź to sobie do serca, jeśli pretendujesz do miana osoby o nienagannych manierach. Czy wiesz, że to od manier przy stole rozpoczęła się historia polskiej grzeczności? Opowiem Ci o tym kiedyś.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn