O podejściu mainstreamowym i awangardowym.
Co się dzieje, gdy nie czytacie wiadomości z newslettera? Zazwyczaj nadal sobie one przychodzą do Waszych skrzynek. Chyba że nadawca dysponuje stosowną apką do monitorowania Waszej aktywności, odbierania i odczytywania maili. Wtedy po pewnym okresie wiadomości przestają przychodzić, a Wy przestajecie figurować w bazie danych nadawcy. Takie cichociemne skreślenie z listy, bez powiadamiania, bo i po co.
Uprzejmość z newslettera
Do interakcji jesteśmy zapraszani zazwyczaj wtedy, gdy sami decydujemy się na wypisanie z jakiegoś newslettera. Proszą nas wtedy zwykle o zaznaczenie lub podanie powodu, dla którego rezygnujemy z listy mailingowej. Albo każą kliknąć dodatkowy przycisk, w nadziei, że go zignorujemy i subskrypcja nie zostanie anulowana (a któryś z maili w końcu nam coś sprzeda). Na koniec czasem dziękują, że z nimi byliśmy i zapraszają z powrotem „w każdej chwili”.
Obie powyższe sytuacje zapewne nie są Wam obce. A teraz czas na poszerzenie horyzontów.
Metoda alternatywna
Ponieważ jest to jedno z moich pól badawczych, a zarazem bogate źródło materiału do szkoleń i zajęć dydaktycznych – w mojej skrzynce znajdziecie całkiem sporo newsletterów wszelkiej maści. Jak się łatwo domyślić, autorzy tych wiadomości, które wymagały jakiejś interakcji z mojej strony, srodze się zawiedli. Nie sądziłam jednak, że można mój brak zaangażowania odebrać tak osobiście;)
Kilka dni temu znalazłam w skrzynce newsletterową wiadomość, zatytułowaną „Przykro mi, ale to koniec”. Nadawca rozpoczął od wyrzutu: „Z tego co widzę, to od roku nie udało Ci się otworzyć, przeczytać i zastosować ani jednego z moich emaili. Szok!” [pisownia oryginalna]. Dalej było jeszcze ciekawiej: „Przez ostatni rok kosztowałeś mnie ponad 1000 pln miesięcznie. Tyle zapłaciłem za bazę/rodo srodo i inne pierdoły, aby dać Ci szansę” [zwracam uwagę na jakże wysublimowaną personalizację wiadomości, w której nagłówku dla niepoznaki zwrócono się do mnie imieniem i nazwiskiem – co swoją drogą jest ładną karykaturą polskich zwrotów tytularnych].
W każdym razie…
Zrobiło mi się głupio
No bo tyle kasy. I w dodatku wielki brat patrzy, nawet na moje maile (i to nie tylko ten, o którym wiedziałam, że patrzy). Ale to jeszcze nie koniec. Nadawca poinformował, że moje konto zostaje usunięte. I wbił szpilę prowokacyjnym stwierdzeniem „a my skupiamy się na tych, którzy realnie chcą się rozwijać” [newsletter pochodzi, jak widać, od ambitnego specjalisty od rozwoju osobistego lub innego coacha. Zdaje się, że pracującego w nurcie prowokatywnym].
Na szczęście, pod koniec wiadomości autor przypomniał sobie najwyraźniej o biznesowej regule niepalenia za sobą mostów. Ułagodził mnie, nadal potencjalnego klienta (bo przecież nigdy nie wiadomo), pisząc kojąco, iż nie ma do mnie pretensji. Choć nie darował sobie zjadliwej implikatury: „Twoje życie i Twoje decyzje”. Tak, jakby decyzja o wypisaniu była moja, a nie – ktoś właśnie zdecydował za mnie…
Foch i ułaskawienie
Na końcu zamieszczono, nieco chłodne, podziękowanie: „tak czy inaczej dziękuję za same chęci!”. A dopełnieniem formuł grzecznościowych jest mailowa stopka z, komicznie brzmiącym w tych okolicznościach, dopiskiem o tym, że mogę zrezygnować z otrzymywania wiadomości od tego nadawcy.
Trzeba przyznać: ta wiadomość to wielopoziomowy majstersztyk. Odważne innowacje językowe, podkreślająca więź nadawcy z odbiorcą personalizacja automatycznie wygenerowanej wiadomości, rozstanie z inicjatywy nadawcy… Są najwyraźniej takie rzeczy w e-mail marketingu, o których nam się jeszcze nie śniło. Ale czy tylko mi opisany trend trąci nieco desperacją?
Jeżeli analizowana wiadomość jest prowokacją i nie zostanę wykreślona z listy subskrybentów, to nadawca liczy pewnie na mój czynny żal w postaci interakcji z kolejnymi mailami. Jednak czy wyrzuty sumienia z powodu wydanych już na mnie „1000 pln” nie popchnęłyby mnie raczej do wypisania się z listy, żeby więcej kłopotów człowiekowi nie przysparzać? A jeśli jednak treść wiadomości nie jest manipulacją i pełni wyłącznie funkcję informacyjną, to jaki jest sens informowania „martwych dusz” z listy mailingowej o tym, że zostają wypisane? I nie pytam już o sens marketingowy, tylko o zamierzoną skuteczność ukrytego celu nadawcy, czyli wzbudzenie w odbiorcy wyrzutów i wstydu, że taki jest „nierozwojowy” i coś z tym powinien zrobić.
No bo skoro „nie przeczytałam i nie zastosowałam” żadnej wiadomości przez rok, to skąd pomysł, że akurat tę przeczytam?
PS A jednak nadzieja umiera ostatnia, albo może do końca pakietu przedpłaconej wysyłki mailingowej zostało jeszcze sporo kasy. Nadawca triumfalnie powrócił do mojej skrzynki i to ze zdwojoną energią. Na dobry początek poinformował mnie z dumą: „w ostatnim tygodniu usunęliśmy kilkadziesiąt tysięcy osób, które tylko mówiły, że chcą się rozwijać”. Do tego nie jedna, nie dwie, a aż trzy informacje o tym, że mogę się wypisać. A ja się już zgubiłam. Rozmawiamy w końcu z pozycji siły czy focha?