Dobre maniery? (facepalm)

dobre maniery komilfo

– Wiesz, młodzież nie chce się uczyć o dobrych manierach – doniosła mi jakiś czas temu koleżanka, producentka w ogólnokrajowej stacji. No pewnie, że nie. A kto by chciał?

Nie dość, że nazwa z lamusa, to jeszcze z daleka trąci dydaktycznym smrodkiem. Dorosłych się nie poucza. A jak już się chcemy czegoś uczyć, to „uczymy się” na przykład na szkoleniu menedżerskim albo kursie doszkalającym. Ale przecież nie „jesteśmy uczeni”! Poza tym – „dobre maniery”, serio? A na co nam dziś umiejętność eleganckiego jedzenia bezy albo ceremonialnych ukłonów?

Taktowny Jekyll, szyderczy Hyde

Dobrze, do brzegu, żeby Cię za bardzo nie zniechęcić, bo pewnie wiesz, że żyję w dużej mierze z „uczenia dobrych manier”?;) W życiu bym tego nie sprzedała, gdybym tak nazywała to, czym się dzielę na szkoleniach.

Bo w kwestii etykiety, savoir-vivre’u, tych całych „dobrych manier” mamy lekkie rozdwojenie jaźni. Wiadomo, nie lubimy sztywniactwa, jesteśmy indywidualistami, a w ogóle to „wolimy szczerość zamiast grzeczności”. Nie lubimy dopasowywać się do norm i oczekiwań, wolimy po swojemu. Nie jesteśmy fanami uniformów, tytułomanii i rozbudowanych form grzecznościowych. No i z oczywistych względów wolimy koncentrować się na bardziej przydatnych i… nowoczesnych umiejętnościach. Nawet w tych typowo „miękkich” obszarach, bo wiadomo, rozwój osobisty jest ważny. Taka na przykład asertywność. Albo umiejętność zarządzania. Sztuka argumentowania. Techniki radzenia sobie ze stresem.

A jednak: pewnie wiesz kto to jest Meghan Markle? Zdarzyło Ci się oglądać zdjęcia którejś z gaf byłego prezydenta USA? Kojarzysz „Projekt Lady”? I zdarza Ci się kliknąć w miniaturkę artykułu o tym, jaką niewybaczalną niezręczność popełniono ostatnio wobec angielskiej królowej? Jeśli jesteś kobietą, może nawet wracasz regularnie do książek Jane Austen i „Downton Abbey” znasz na pamięć? A jeżeli jesteś mężczyzną, być może googlujesz właściwą długość mankietów i to, ile napiwku zostawić barberowi, żeby wyjść na gościa z klasą?

256 odcieni szarości

I to byłoby na tyle, jeśli chodzi o utarte ścieżki mówienia o tym jak się zachować. Albo z patosem, w tonie pouczającym, albo śmieszkując i kpiąc, bo te całe dobre maniery to jeden wielki suchar. I nic pomiędzy. Tak, jakbyśmy żonglując pomiędzy setkami relacji międzyludzkich, obcując z najrozmaitszymi osobowościami i obracając się w przeróżnych środowiskach nie nauczyli się jeszcze, że rozpiętość naszych możliwości jest naprawdę ogromna. A sposoby wyrażania szacunku czy uprzejmości – niezliczone, a na pewno nie: zamknięte w ramach nieśmiałego dygnięcia czy patetycznego „Szanowny Panie”.

Zaryzykuję na podstawie wieloletnich doświadczeń, a co mi tam: mamy ogromną potrzebę mówienia o naszym zachowaniu, podglądania go, dyskutowania o nim, komentowania i współuczestniczenia w tworzeniu jego norm. Mamy wielką potrzebę wykształcenia konkretnego sposobu mówienia o zachowaniach, o uprzejmościach, gafach, tym co miłe, i co przykre. Takim językiem, aby nie było to dla nas krępujące, nie wpychało nas w ton sztywniacki, nadmiernego „przejmowania się”, ani nie wyrzucało poza nawias „ludzi obytych w świecie” i tego, co jest „na poziomie”. Mamy wreszcie silną potrzebę przynależności do grupy (która wcale się nie kłóci z potrzebą indywidualności i autonomii), potrzebę akceptacji i poczucia, że jesteśmy słyszani przez innych.

Trochę pracy jeszcze nas czeka, zanim taka wiedza będzie dostępna na wyciągnięcie ręki. Tymczasem jednak dobra wiadomość:

Są różne „etykiety” i jest ich wiele

Nie w każdej musisz zwracać się do innych „proszę pana” albo nosić czarno-biały mundurek. Nie każda wymaga umiejętności przywołania na twarz chłodnego, profesjonalnego uśmiechu na żądanie. Nie w każdej przyda Ci się umiejętność eleganckiego posługiwania się sztućcami i serwetką. I nawet nie musisz się deklarować, z którą Ci najbardziej po drodze, bo to nie są światy równoległe. To różne wycinki rzeczywistości, w której wszyscy żyjemy i porozumiewamy się z innymi na co dzień. I wcale nie musisz walczyć o jakąś złudną spójność i konsekwencję.

Tak, w dyplomacji jest rozbudowany ceremoniał, więc nic dziwnego, że wymaga to tysiąca drobnych rad i wskazówek. Jeżeli jesteś dyplomatą, pewnie zgłębiasz je latami. W świecie akademickim czy wojskowym mamy rozbudowaną strukturę i hierarchię, a więc łatwo przewidzieć konkretne zależności i sytuacje i do nich dostosować kanon wymaganych zachowań i zwrotów (i dekoracji oczywiście). Jeśli przynależysz do któregoś z tych środowisk, pewnie nawet tego nie zauważasz. Ale jeśli po skończonej pracy obracasz się wśród motocyklistów, rowerzystów, żeglarzy – raczej w naturalny sposób porzucasz żargon wojskowy, prawny czy akademicki. Jesteś bardziej bezpośredni(-a), mniej formalna(-y), zwykle inaczej ubrany(-a). A co najważniejsze – masz kompetencje, aby ocenić, co w którym środowisku „wypada”, „jak się zachować” i „na co można sobie pozwolić”.

Do lamusa?

Nie o to chodzi, że prawidła dobrych manier są już nieaktualne. Nieaktualna jest rzeczywistość w której powstały kanony zachowań sprzed wieków. Te odnoszące się do nieistniejących już elementów naszego życia społecznego: do klas społecznych (pewnie zauważyłeś, że damy i książęta są raczej rzadko spotykani?), do nieaktualnych statusów społecznych (tu możesz przeczytać naukowo o „pannie dobrego domu” i „kobiecie samotnej”). Nie posługujemy się już tytułami arystokratycznymi, nie ustalamy dni przyjęć ani nie uznajemy zależności prawnej dorosłej kobiety od męża lub ojca.

Oczywiście wspaniała była etykieta dworsko-arystokratyczna, z przepysznymi salonami, rozłożystymi sukniami, biletami wizytowymi, gabinetami pana domu, proszonymi herbatkami i balami debiutantek. Ale to raczej czas wspomnień i dziedzictwa kulturowego. Zestaw ceremoniałów kultywowanych jeszcze w nieco bardziej hermetycznych środowiskach, do których lubimy sobie raz na jakiś czas zajrzeć z ciekawością. Ale żeby od razu pakować się w gorsety (panowie: w pończochy, tak, tak) i narzucać milion nakazów związanych z tamtejszymi sytuacjami?

Na miarę czasów

No nie, bezpieczniej jednak poprzestać na oglądaniu filmów kostiumowych czy śledzonych kątem ucha audycji o tym, „czy wypada odmówić zaproszeniu na wesele” i oglądanych z przekąsem programach „o dobrych manierach”. Z przekąsem, bo jednak gdzieś w głębi wiemy, że to tylko rozrywka, a przepis na „damę w 10 tygodni” niewiele ma wspólnego z tą prawdziwą, pełną przepychu dworską atmosferą, którą z rozrzewnieniem podglądamy w filmach, muzeach i na inscenizacjach.

Mamy za to wiele nowości i spraw, które aktualnie nas zajmują, a w których jednoznaczne wskazanie „co wypada” i „jak to zrobić” są nam bardzo potrzebne. Wiem, bo kilka razy w tygodniu odpowiadam na pytania w rodzaju: „to jak najlepiej rozpocząć tego maila?”, „czy przepuszczać szefową w windzie?” albo „które miejsce zająć w taksówce?”. Pomagam też redagować teksty związane z obsługą klienta, przemówienia okazjonalne, instrukcje wdrożeniowe dla nowych pracowników (żeby łatwiej dopasowali się do stylu komunikacji zespołu) albo różnego typu pisma funkcjonalne (odpowiedzi na zgłoszenia, reklamacje, prośby o patronaty). Pomagam wypaść przekonująco i z klasą w mediach. Albo dyskutuję o tym, czy kamerkę podczas spotkań służbowych można wyłączyć czy nie.

O tym, co ważne

I na tym powinniśmy się, z korzyścią dla nas wszystkich, skupić. Na naszej nowoczesnej teraźniejszości, wypełnionej zawodami, które coraz trudniej nam klasyfikować. Na możliwościach, które mamy, „przełączaniu się” pomiędzy licznymi rolami, pełnionymi na co dzień. Na tym jak porozumieć się mimo różnic i mimo stylów życia, których nijak nie da się ze sobą porównać. Na rozwiniętej kulturze interakcji w dziedzinach, o których jeszcze 10 lat temu nawet byśmy nie pomyśleli (sztuki kulinarne, czytelnicze, moda, inwestycje). Korzystamy ze zdobyczy nowoczesnych technologii, upowszechniamy naukę, mamy szeroki dostęp do informacji.

Krótko mówiąc: celebrujemy osiągnięcia naszej cywilizacji i chwytamy własne, kosmopolityczne szanse. A to wszystko jest niczym innym, niż namiętnie uprawianym savoir-vivre’em, sztuką życia. Ci, którzy dawniej stawiali drogowskazy na tej naszej wspólnej drodze, mieli dużo większy komfort czasowy, aby je stworzyć i ugruntować. Dziś – często nie nadążamy za zmieniającą się rzeczywistością, w której żyjemy.

Ale to nie powód, aby zarzucić ich poszukiwanie (a mówiąc naukowo: kodyfikowanie norm grzecznościowych), dyskusję na ten temat, próbę ich ukonstytuowania w formie odpowiadającej rzeczywistości, do możliwości i do naszych aspiracji. Nie musimy oddawać się nostalgii za wykwintnymi czasami minionymi (no chyba że taki mamy akurat nastrój). Mamy wiele do celebrowania w obecności i w teraźniejszości, róbmy to więc teraz, na bieżąco. A przy tym proponujmy własne drogowskazy i rozważmy cudze. Te lekko zmurszałe, z napisem „dobre maniery” też zachowajmy, jako nasze wspólne bogactwo kulturowe.

Please follow and like us:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Follow by Email
Facebook
Facebook
LinkedIn